czwartek, 29 września 2016

W mojej głowie pustka.

Jest dużo spraw, o których chciałabym pogadać, ale o wiele trudniej wziąć się mi za ich pisanie.

To już miesiąc odkąd jestem ograniczona mieszkaniem i paroma wypadami poza. Pierwszy werdykt: ciąża bliźniacza zagrożona. Drugi werdykt: przeziębienie w ciąży. I cały czas muszę się ze sobą obchodzić jak z jajkiem. Wiem, wiem, to potrzebne. Wiem, wiem, to dla dzieciaczków. Ale to nie zmienia faktu, że już wymiotuję tym mieszkaniem, łóżkiem i pięcioma kątami pokoju.
Wszyscy mówią jak to super. Można gotować domowe obiadki, robić na szydełku, czytać książki, rozwiązywać sudoku, siedzieć przy kompie, słuchać muzyki, uczyć się języków. Dopiero od półtora tygodnia nie jest mi ciągle niedobrze. Wcześniej robiłam takie rzeczy, które pozwalały mi zapomnieć o huśtawce w żołądku, czyli przez większość czasu oglądałam filmy, głównie animowane.

I ponad tydzień temu mdłości minęły, został super zapach, ale już mniej drażliwy na to, co codzienne. Ucieszona poumawiałam się z koleżankami na spotkania, do fryzjera i już planowałam co by tu jeszcze, ale… Ale przyszło przeziębienie. Przeziębienie morderca, na które nie mogę wziąć cirrusa i coldrexa i odetchnąć z ulgą, tylko takie, które leczy się super domowymi sposobami. Herbatka z lipy, apteczny sok malinowy, miód, woda morska do noska, siemię lniane do gardła, ewentualnie cebula, czosnek, ale lepiej nie, bo może podrażnić żołądek. I tak leczę się tymi super specyfikami w tempie żółwia. Jeszcze się nie doleczyłam. I jak się nie wkurzyć? Kolejny weekend w domu. A mnie rwie na spacer, do lasu, na wieś, do ludzi, do rodziny, na wolność.

Wszystko do czegoś prowadzi, wszystko czemuś służy,… Tak sobie powtarzam, ale jakoś coraz trudniej mi to idzie.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz