czwartek, 4 września 2014

Życie jest piękne!

Dzień zaczął się wczesną pobudką i walką z nauką. Nieżywość moja jednak uczyniła ją mało efektywną. Mimo to, w dobrym humorze, poszłam na zaliczenie. Poszło tak, że nie poszło. Ale to nic. Dostałam życzliwość „pana od ćwiczeń” i „pana od betonu”. I popędziłam po rower, w międzyczasie odczytując maila, że jednak wpisy nie dziś. Skoro nie dziś, to spieszyć się nie trzeba. Zebrałam pranie, przekąsiłam coś, zalałam kawę i padłam jak długa, budząc się dopiero po piętnastej.


Doprowadziłam się do ładu prysznicem i chciałam spędzić leniwe nijakie popołudnie z filmem. Ale ten kochany ogień w sercu, nie pozwolił mi na to. I po jakimś czasie pędziłam na rowerze w stronę słońca. Dojechałam nad Głębokie, popatrzyłam chwilę na plażę i już chciałam tak jak wszyscy wygodnie wyłożyć się na ławce, ale jak zwykle coś mi nie pozwoliło. I patrząc na mój biedny miejski rower, wybłagałam żeby przetrwał ścieżkę dokoła jeziora. Jak tam pięknie! W sensie byłam tam już, nie raz i nie dwa, to moje ulubione miejsce do ucieczek od wszystkiego, ale w końcu mogłam zrobić pełne okrążenie, mijając całe rodzinki z dziećmi, jakiś gościów trenujących sztuki walki, staruszków, sportowców i amatorów. Wszystkich tych, którzy nie przyklejają się do kanap i laptopów, gdy za oknem świeci słońce, tylko lecą naładować akumulatory, póki pogoda jeszcze, jako tako, letnia. Tyle przyjemności, uśmiechu i koniec okrążenia. Po szaleństwie czas legnąć, jak przystało, na ławce przy plaży. Jak zwykle, leniwie zachodzące słońce, niby zawsze te samo, a za każdym razem inaczej piękne, iskrzące i rozbijające się o taflę wody. Goście mechanicznie surfujący na desce, dwoje dzieciaczków biegających niedaleko mnie po piasku, którym tak mało do szczęścia potrzeba, bo mają jeszcze tę piękną nieograniczoną wyobraźnie i naiwną radość z rzeczy małych. I wszystkie ławki zajęte – szczecinianie na wypasie. Na jednej z nich wyłożyłam się jak bezdomny i gapiąc się w wodę, uspakajałam, ostatnio często towarzyszący mi, natłok myśli. Czasami tak trudno skupić się na Bogu, gdy zbyt mocno wejdziemy w codzienność, w rzeczy materialne, w to, co tak naprawdę jest tylko marnością. Można się pogubić, ale można też Go zgubić i jak tu dalej żyć, bez powietrza, na ciągle zaciśniętym od smutku gardle? Niespokojne jest serce moje, póki nie spocznie w Tobie, Panie. Niespokojne. Sygnałem do powrotu było coraz niżej osadzone słońce. Gdybym zaczekała jeszcze trochę, zaszło by, zrobiłoby się szaro, ponuro i nie mogłabym na koniec obrócić się i zapamiętać tego pięknego obrazku lata. I pognałam moim harleyem w stronę miasta, odbierając po drodze telefon o książce, którą koniecznie muszę przeczytać, bo niby o mnie. Małe zakupy, miła i krępująca sytuacja, bo jak mało kobiecie do dziesięciu minut uśmiechu potrzeba, tak bardzo niewiele.


Czasami się zastanawiam, po co ja to piszę? W sensie, i tak bym napisała, bo pisać uwielbiam i jestem wzrokowcem, przelewając coś na kartki, zapisuję to w pamięci. A jest tyle pięknych chwil i wydarzeń, które warto pamiętać, tylu ludzi, którzy stanęli gdzieś na naszej drodze i wywarli na nas tak ważny wpływ. Więc może inaczej, po co ja to wrzucam na upublicznionego bloga? I tak szczerze, to nie mam pojęcia. Wszystko przez Alę i Jarka, bo powiedzieli, że powinnam się tym dzielić. I przez Pismo św. i tego gościa z kałamarzem. Czasem Cię Boże nie ogarniam. No dobra, często, bardzo często.

Ale dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś taką, jaką jestem, z tymi wszystkimi wadami, zaletami, słabościami i silnymi stronami, z takim temperamentem, z takimi skłonnościami i dziwactwami. Dla Ciebie niezmiennie pozostaje Twoją śliczną ukochaną Córką. I za spełnianie moich zachcianek i za te wszystkie piękne rzeczy!

Dzięki Ci Boże!