niedziela, 8 września 2013

„Pan moją siłą, moją twierdzą, moją ucieczką w dniu ucisku.” Jr 16,19

Spacer po Mszy, co by rozruszać zasiedziałe nogi. I Bóg mi pokazuje ludzi na rowerach, na rolkach, biegających. I tak sobie myślę, o co kaman? Przecież ja nie mogę. A On mi mówi, że mogę, że za niedługo wejdę na rower, założę rolki i pobiegnę. Że będę mogła wrócić na treningi. Bo On uzdrowi moje ciało. Tylko muszę do Niego wrócić, „nawrócić się” i zacząć ”chodzić w blasku Jego światła”. Nie mam nikogo wychwalać, poza Bogiem, mam Go kochać „z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich”.

Nie wiem jak to było kiedyś, jak sobie kiedyś radziłam w trudnych sytuacjach. Teraz, nie wyobrażam sobie przejść przez wydarzenia ciężkie, smutne, ale i te radosne bez Pisma Świętego. Ono odpowiada na wszystkie moje pragnienia, pytania, żale. Mówi o tym, co czuje i pokazuje gdzie mogę szukać pomocy. Daje nadzieje, wzywa do walki i nie poddawania się, uczy wiary, mówi, jak żyć. Pokazuje drogi rozwoju, ścieżki, na których możemy ubogacać naszą codzienność. Mówi o tym, jaka powinna być kobieta, co jest w życiu ważne, a na co nie warto zwracać uwagi. Jest niesamowite! Boże Twoje „Słowo jest żywe i skuteczne, zdolne osądzić moje myśli i pragnienia serca”. Dzięki Ci za nie! I gdy zastanawiam się, czy nie tracę czasu sięgając po Pismo, zamiast działać, okazuje się, że wcale go nie tracę, tylko zyskuję, zyskuję tak wiele!

Przez pierwszy tydzień po wypadku dziękowałam za życie i walczyłam. Każdego dnia z bólem wstawałam z łóżka i cieszyłam się, że tak szybko dochodzę do siebie, że już mogę unieść rękę, zgiąć nogę. Ze wszystkim jakoś dawałam sobie radę. Każdego dnia z całych sił trzymałam się Boga. Wiedziałam, że moja siła, zawsze pochodziła od Niego. Więc i teraz z Niego czerpałam wolę walki.

Aż do czasu. W końcu podłamałam się. Przyjechała siostra, litowała się nade mną i traktowała jak niepełnosprawną. Rozumiem ją, pewnie sama też chciałabym pomóc komuś po wypadku. Ale nie tego potrzebowałam, jestem z tych, którzy zaprzestając walki, przestają oddychać. Dla Boga też czasu coraz mniej, mniej modlitwy, mniej słuchania tego, co On ma mi do powiedzenia. I zaczęłam się oglądać na innych, że inni są cali i zdrowi a ja niepełnosprawna. Radość z tego, że żyję i nie jestem połamana zamieniła się w rozpacz, że już pewnie nigdy nie dojdę do siebie, nie pojadę w góry, nie będę mogła dużo chodzić, nie będę mogła jeździć na rowerze, na nartach, nie wrócę na treningi. Że już na pewno za późno dla mojego kolana, że wszystko przeze mnie, bo je zaniedbałam.

Zatrułam serce czarnymi myślami. Nie dopuszczając do głosu Boga.

Na szczęście On zbyt długo nie pozwolił mi się w nich pogrążać. Owszem, miałam ciężki tydzień, tydzień walki, poszukiwania nadziei, odbudowywania wiary. I jak zwykle dostałam koło ratunkowe w postaci Pisma świętego, spowiedzi, częstszej Komunii i przyjaciół. Boże dzięki Ci za nich! I gdy za bardzo skupiałam się na sobie, Ty zaangażowałeś mnie w działanie i postawiłeś na mojej drodze ludzi schorowanych, cierpiących, samotnych, tak bym przestała narzekać, że już gorzej ode mnie to nikt nie ma.

Kochany jesteś!

Powoli wracam do siebie. Bóg nawet ze zła potrafi wyciągnąć dobro. Nawet z mojej głupoty i pośpiechu. Za bardzo pokładałam nadzieje w sobie, za bardzo myślałam, że wszystko mi wolno. I przestałam dostrzegać innych. Za bardzo chciałam wszystko sama, nie prosząc o pomoc. No to „dostałam po łbie” – dosłownie i w przenośni.

Śmiem twierdzić, że Bóg przygotował mnie do wypadku. Dał mi przed nim przeczytać odpowiednie książki, spotkać odpowiednich ludzi, dał mi wszystko, co pomogło mi przejść przez ten najgorszy okres. Skoro człowiek "bez rąk i bez nóg nie ma ograniczeń", to tym bardziej ja mając sprawną jedną rękę i jedną nogę. Skoro przez wypadek chłopca, mogła się objawić chwała Boga, to może i ktoś dzięki mojemu nieszczęściu Go poznał.

Co mnie zaskoczyło? Że nic i nikt nie był w stanie mnie pocieszyć i dodać sił. No wszystkiego próbowałam. Dopiero, gdy nadszedł dla mnie czas, Bóg przyszedł, uzdrowił moje serce, dał mi swoją radość, dał swojego Ducha. Dzisiaj na Mszy z Przymierzem Miłosierdzia..

Ale to nie jest tak hop siup i już. Bóg uzdrawia i… zleca misję. Nawrócić jedną osobą na miesiąc! Czad :D i oczywiście pocieszać innych, tą pociechą, którą dostaliśmy od Niego.

Na koniec 5 zaleceń o. Antonello z Przymierza Miłosierdzia, co by każdy mógł skorzystać:

1. Modlić się do Ducha, wszędzie, o każdej porze.
2. Być zawsze razem, w Kościele, we wspólnocie.
3. Posługiwać charyzmatami, rozwijać, ciągle je wykorzystywać.
4. Prosić o Ducha, żeby przyszedł osobiście do mnie.
5. Ewangelizować


A poniżej niektóre z moich "kół ratunkowych", a nuż komuś się przydadzą:


Księga Barucha:

„Nie upadaj na duchu, Jeruzalem, pocieszy cię Ten, który dał ci imię. Biada tym, którzy cię skrzywdzili i cieszą się z twego nieszczęścia.”

„Cierpliwie znosić, ufać Panu, wołać do Niego, być dobrej myśli, a On prędko nas wybawi."

Odłóż szatę smutku i utrapienia swego, a przywdziej wspaniałe szaty chwały, dane ci na zawsze przez Pana.”

„Spójrz na wschód i zobacz radość, która Ci przychodzi od Pana

„Podnieś się.”

Księga Jeremiasza:

„To mówi Pan:
«Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku
i który w ciele upatruje swą siłę,
a od Pana odwraca swe serce.
Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie,
nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście:
wybiera miejsca spalone na pustyni,
ziemię słoną i bezludną.
Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu,
i Pan jest jego nadzieją.
Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą,
co swe korzenie puszcza ku strumieniowi;
nie obawia się, skoro przyjdzie upał,
bo utrzyma zielone liście;
także w roku posuchy nie doznaje niepokoju
i nie przestaje wydawać owoców.
Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne
i niepoprawne - któż je zgłębi?
Ja, Pan, badam serce
i doświadczam nerki,
bym mógł każdemu oddać stosownie do jego postępowania,
według owoców jego uczynków.

 Uzdrów mnie, Panie, bym się stał zdrowym;
ratuj mnie, bym doznał ratunku.
Ty bowiem jesteś moją chlubą.
Oto oni, którzy mi mówią:
«Gdzie jest słowo Boże?
Niechże się wypełni!»
Ale ja nie nalegałem
na Ciebie o nieszczęście,
ani nie pragnąłem dnia zagłady.
Ty wiesz: to, co wyszło z moich ust,
jest zupełnie jawne przed Tobą.
Nie bądź dla mnie postrachem,
Ty, moja ucieczko w dniu nieszczęścia!

Księga Jonasza:

„Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Z wnętrzności ryby modlił się Jonasz do swego Pana Boga. I mówił:
«W utrapieniu moim wołałem do Pana,
a On mi odpowiedział.
Z głębokości Szeolu wzywałem pomocy,
a Ty usłyszałeś mój głos.
Rzuciłeś mnie na głębię, we wnętrze morza,
i nurt mnie ogarnął.
Wszystkie Twe morskie bałwany i fale Twoje
przeszły nade mną.
Rzekłem do Ciebie: Wygnany daleko od oczu Twoich,
<jakże choć tyle osiągnę, by móc> wejrzeć na Twój święty przybytek?
Wody objęły mnie zewsząd, aż po gardło,
ocean mnie otoczył,
sitowie okoliło mi głowę.
Do posad gór zstąpiłem,
zawory ziemi zostały poza mną na zawsze.
Ale Ty wyprowadziłeś życie moje z przepaści,
Panie, mój Boże!
Gdy gasło we mnie życie,
wspomniałem na Pana,
a modlitwa moja dotarła do Ciebie,
do Twego świętego przybytku.
Czciciele próżnych marności
opuszczają Łaskawego dla nich
.
Ale ja złożę Tobie ofiarę,
z głośnym dziękczynieniem.
Spełnię to, co ślubowałem.

Zbawienie jest u Pana».
Pan nakazał rybie i wyrzuciła Jonasza na ląd.”