niedziela, 31 sierpnia 2014

„Nie myślisz o tym, co Boże” Ks. Edward Staniek

Piotr w wypowiedzi Mistrza dostrzegł zapowiedź Jego klęski, a nie dostrzegł zawartej w słowie „zmartwychwstanę” zapowiedzi zwycięstwa. Zaczął więc przekonywać Mistrza, że klęska nigdy na Niego nie przyjdzie. Piotr znał tylko jedną skalę wartości opartą na sukcesie. To wizja według której budujemy nasz ludzki świat. W nim nie ma miejsca na klęskę. Szczęśliwe życie człowieka to droga od sukcesu do sukcesu. Od bardzo dobrego świadectwa w klasie pierwszej po stanowisko profesora, od pięknie wyrecytowanego wierszyka w przedszkolu do występów na estradach świata, od zwycięstwa w sportowych zawodach w rodzinnej miejscowości po złoty medal olimpijski. Na ideał życia składa się udane dzieciństwo, udana młodość, udane małżeństwo, udane dzieci, udana starość, a więc życie stanowiące pasmo sukcesów. Każda porażka jest zaprawiona goryczą, jest przeszkodą w zdobywaniu celu. Nie mówiąc już o klęskach uniemożliwiających realizację życiowych planów, takich jak nieuleczalna choroba, kalectwo czy przedwczesna śmierć.

Tymczasem w ewangelicznym myśleniu klęska jest potraktowana jako stopień wiodący do celu. Tym różni się myślenie Boga o życiu doczesnym od naszego myślenia. Jego wizja życia ujmuje klęskę jako nieunikniony etap na drodze do zwycięstwa. Trzeba umieć przegrać, aby ostatecznie wygrać. Trzeba umieć stracić, by zyskać. Trzeba umieć umrzeć, by żyć.

Człowiek zamknięty w doczesnym myśleniu nie jest w stanie zrozumieć sensu klęski. Może ją przyjąć jedynie przez wiarę. W ludzkiej logice klęska się nie mieści – jest złem. W logice Boga często stanowi warunek dorastania do wielkich wartości. Jezus chcąc nas o tym przekonać, sam dobrowolnie wszedł na drogę cierpienia, poniżenia, śmierci. W dniu swego Zmartwychwstania oświadczył swoim uczniom: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swojej chwały?” (Łk 24, 26).

Ostre upomnienie, jakie kieruje Jezus do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym co Boże, ale o tym co ludzkie”, zmusza do głębszej refleksji nie tylko nad różnicą, jaka istnieje między naszym doczesnym myśleniem a myśleniem Boga, lecz również nad sposobem działania zła.

Piotr, który co dopiero został nazwany przez Jezusa opoką, na której zbuduje Kościół, otrzymuje imię szatana. Za co? Czy radził Mistrzowi coś złego? Nie, radził Mu tylko kierować się doczesną hierarchią wartości. Pośrednio zaś wzywał do odrzucenia myślenia Bożego w imię myślenia ludzkiego. Zło chce zamknąć człowieka w myśleniu czysto doczesnym, w myśleniu w kategoriach sukcesu. To silna pokusa, doskonale harmonizująca z naszym sposobem wartościowania. Jeśli to się udaje, człowiek staje się niewolnikiem doczesności.
Piotr musi ponieść klęskę, by odkryć tajemnicę myślenia Bożego. Przeżyje klęskę swego Mistrza i przeżyje klęskę własną, gdy wobec służącej zaprze się Jezusa. Dopiero te przeżycia pomogą mu w odkryciu tajemniczej drogi wiodącej do wartości, o które chodzi Bogu. Kiedy po latach pracy zostanie przybity do krzyża na Watykańskim Wzgórzu, będzie już w pełni przekonany, że droga do nowego życia wiedzie przez śmierć.

Skoro w Bożą hierarchię wartości jest wkomponowane cierpienie, niepowodzenie, klęska, to dla człowieka wierzącego godzina klęski może być godziną łaski. W klęsce człowiek zbliża się do Boga. Wtedy jego nogi dotykają ewangelicznej drogi i mogą odnaleźć jej autentyczne piękno. Wyjście ze świata myślenia ludzkiego i wejście w świat myślenia Bożego często dokonuje się przez bolesne doświadczenia. Wspomnę tylko matkę ostentacyjnie stroniącą od Kościoła. Jak grom uderzyła w nią klęska. W katastrofie lotniczej zginął jej jedyny umiłowany syn. Przez kilka lat codziennie wędrowała na jego grób. Wreszcie z posrebrzonymi od bólu włosami przekroczyła próg kościoła, by wyznać, że straciła syna, by odnaleźć Boga. Pod wpływem tej tragedii przeszła z myślenia zamkniętego w ciasnych granicach doczesności, w świat wartości dostępnych przez wiarę. Potrzebna jej była klęska, by przez nią dorosnąć do większych, duchowych wartości.

Nie wszystkie klęski prowadzą do zwycięstwa. Bywają takie, które rodzą jeszcze większy bunt wobec Stwórcy, i pociągają za sobą jeszcze boleśniejsze klęski. Wszystkie doczesne sukcesy mają swój kres. Dopiero ten, kto odkryje tę prawdę i zacznie szukać celu życia poza doczesnością, wchodzi w myślenie Boga. Wówczas jego życie wypełnia pokój, zarówno wtedy gdy wszystko układa się pomyślnie, jak i wtedy gdy dosięga go niepowodzenie. "

piątek, 29 sierpnia 2014

Karol de Foucauld

"O Panie, wszystko, o co Cię proszę, bylebym tylko prosił Cię z wiarą i ufnością, że otrzymam, Ty mi dasz, pod warunkiem jednak, że to, o co Cię proszę, nie będzie dla mnie szkodliwe... Jesteś ojcem, ojcem wszechmogącym i mądrym, tak jak jesteś również nieskończenie dobry i czuły. Przemawiasz do swojego dziecka, tak małego, że zaledwie się jąka, a chodzi, gdy podtrzymujesz je Twoją ręką, i mówisz mu: wszystko to, o co Mnie poprosisz, dam ci, bylebyś tylko prosił o to z ufnością. A potem dajesz mu to z wielką łatwością... gdy jego prośby są rozumne, przede wszystkim zaś gdy odpowiadają Twoim pragnieniom, uczuciom, jakie pragniesz w nim widzieć, gdy są zgodne z tym, czego Ty sam pragniesz... Jeśli prosi Cię o rozrywki, które mogą mu przynieść zło... odmawiasz mu ich z dobroci względem niego, lecz pocieszasz go, udzielając mu innych słodyczy nie grożących niebezpieczeństwem... i bierzesz go za rękę, by zaprowadzić nie tam, gdzie chce iść, lecz gdzie jest lepiej, by poszedł."

wtorek, 19 sierpnia 2014

Effatha!

Obudziłam się ze snu o wojnie. Byli Polacy i Niemcy, którzy mieszkali na jednej ziemi i jacyś okupanci przychylni Niemcom. Mieszkałam z rodziną w domu, który posiadał pomieszczenia ukryte w przestrzeni pomiędzy najwyższą kondygnacją a dachem. Małe wejście prowadziło z prawego górnego rogu schowka, jakieś spiżarenki, do mini mieszkanka z toaletą i dostępem do wody. Okupanci cały czas byli w mieście i robili, co im się chciało, również kobietom. Nie mieliśmy żadnej ziemianki, innego schronienia, a tylko ja sprawdziłam, że przecisnę się przez wejście w spiżarence. Późnym wieczorem ktoś zaczął walić do drzwi i przerażona stwierdziłam, że nie chcę ocaleć jako jedyna. Na szczęście jeszcze był czas. Stawała mi przed oczami wizja spalonego domu, w którym giniemy wszyscy bez wyjątku i wydało mi się to o wiele lepszą perspektywą niż zostanie jedyną, która przeżyła, bez nikogo.

Może tak Pan Bóg chce mi przypomnieć o spisaniu historii Pana Witolda i Pani Gabrieli. Więc od początku:

Pociągiem z biletem na następny dzień, bo na ten, co trzeba, byłoby zbyt nudno, z zeszytem na kolanach i stopami uwolnionymi z trekkingów i skarpet. W parny piąty dzień sierpnia. Coraz bliżej Warszawa, coraz bliżej pielgrzymka, a za oknem deszcz. W przedziale, choć niestety nie cały czas, to, co misie lubią najbardziej, czyli rozmowy.

O Kazimierzu nad Wisłą i innych pięknych starych miastach Polski, w których tradycje, ludową kulturę i regionalne unikaty zamienia się w korporacyjną sieciową tandetę, bo liczy się zysk. I wszystkie niepowtarzalne miejsca, posiadające swój własny klimat, strzyże się na jedną masę, włożoną w tę samą plastikową torbę z biedronki. 

O tym, co najważniejsze, czyli o odkrywaniu Pana Boga w swoim życiu. O bezcennej wartości wszelkich podróży, o kojących właściwościach lasów, puszczy, gór i Krainy Tysiąca Jezior. O ludziach, którzy siedzą cicho i nie odezwą się do współpodróżnych i tych, którzy rozmawiają jak my i jakże przyjemnie mija czas.

Pani Gabriela, na moje oko przed 60tką. Bardzo aktywna kobieta. Oficjalnie mieszka w Szczecinie razem z siostrą. Po mieście jeździ rowerem. Ciocia, często odwiedzana przez swojego bodajże czteroletniego ukochanego malca. Widziałam foty, słodziak. W ciągu roku mobilna, przenosi się z miejsca na miejsce. Tym razem jechała do wcześniej wspomnianego Kazimierza, ale zahacza też o Mazury, góry i swoje ulubione puszcze. Odwiedza rodzinę, dając im z siebie tyle ile może. Pasjonatka rolnictwa i leśnictwa. Bardzo inteligentna i oczytana kobieta, aż człowiekowi wstyd było.

Przeżyła chorobę nowotworową i śmierć męża. Walczyli do ostatniej chwili. Chemia, naświetlania, podróże po całej Polsce. Ale guz w mózgu powodował coraz większe komplikacje w całym ciele. Lekarze zwlekali z operacją jak tylko mogli dając minimalne szanse na powodzenie. Umarł tak jak chciał, we własnym domu, przy ukochanej kobiecie.

Pan Witold, lat 83. Kochany staruszek. Przeżył okupacje hitlerowską. Jak sam mówi, trzy razy został cudownie ocalony od śmierci i nikt mu nie wmówi, że nie istnieje Boża Opatrzność.

Pierwszy raz, gdy topił się wraz z małą dziewczynką z sąsiedztwa pod lodem podczas niefortunnego zjazdu na sankach. Jako patriota, musiał odpowiedzieć na wyzwanie do ścigania się z dziewczynką z swastyką na ramieniu. Uratowała ich właśnie ona, podając długą gałąź i wyławiając z nurtu lodowatej wody. Całemu zdarzeniu przyglądała się grupka ludzi na moście, która nie pomyślała, o tym, aby rzucić się na ratunek tonącym, za to nie omieszkała oklaskać brawurowego czynu małej Hitlerjugend.

Podczas okupacji mieszkał w okolicach Ostrowca Świętokrzyskiego, przemieszczając się pomiędzy rodziną zamieszkującą okoliczne miasteczka i wioski. Pewnego razu, przebywając u krewnych, jakoś bardzo chciał już wracać do domu i pomimo nalegań wyruszył w drogę powrotną spotykając dorosłego, zmierzającego w tym samym kierunku. Następnego dnia, miejsce, z którego wyszedł, zostało zniszczone.

Na swojej drodze spotkał i Niemców i Rosjan. Z tego, co opowiadał, ludzie starali się po prostu żyć normalnie, jak gdyby nigdy nic. Pomimo przymuszania do ciężkich prac w fabrykach i widoku Żydów prowadzonych do pociągu, których kiedyś raz odprowadzał i jeszcze chwila, a kazaliby mu do nich dołączyć, ludzie starali się po prostu żyć, a może dokładniej przeżyć, i być razem jak najdłużej.

Był ciepły wieczór, mama pana Witolda siedziała na ławce przed domem i namawiała, by tej nocy położył się spać normalnie w łóżku, jak jego ojciec, ciocia i jeszcze ktoś z rodziny. Ale jak to młody chłopak, pan Witek hasał cały wieczór i jakoś odruchowo poszedł spać wraz z innymi malcami do takiej wielkiej dziury pod ziemią przed domem. Tej nocy pocisk spadł na dom, pozostały tylko zgliszcza i wydobyte następnego dnia ciała. Przeżyli tylko ci z ziemianki.

Dzisiaj pan Witold ma syna, zatwardziałego kawalera po pięćdziesiątce, jak sam mówi, więc swojej historii nie przekaże potomkom. Na szczęście część rodziny zna jego opowieści. Z chęcią bym je spisała, ale niestety nie wszystko zapamiętałam, nie wszystko zdążył opowiedzieć, a szkoda, wielka szkoda. Chciałabym mieć takiego dziadka, moich niestety nie zdążyłam poznać. Wyobraźcie sobie takiego 83 letniego spełnionego mężczyznę, który ufa Bogu, nikim nie pogardza, wiele przeszedł, ale jest pogodny jak słońce w bezchmurny dzień.

Opowiadał też o jednym kapłanie, którego ciągle spotykał w swoim życiu i który był jego taką dobrą duszą. Który postawił mu od początku wysoko poprzeczkę, poprowadził niby pogrzeb jego rodziców, bo normalnych nabożeństw nie można było odprawiać. Był po prostu dobrym księdzem, Bogu niech będą dzięki za takich ludzi, których stawia na naszej drodze.

Pan Witek jechał do Lublina, do swojej chrześnicy, której już parę lat nie widział na oczy i skwitował swoją podróż, że zachciało mu się na starość porywać i szaleć.

Jak to kiedyś usłyszałam w produkcji „The Human Experience”, życie składa się ze spotkań. Czasami tak trudno otworzyć się nam na drugiego człowieka, nie mamy humoru, myślimy, że nie znajdziemy wspólnego języka, nie chce nam się. I ile tracimy! A może Pan Bóg postawił właśnie te osoby na twojej drodze, właśnie w tym momencie, właśnie w takim stanie, jakim jesteś, żebyście mogli sobie coś nawzajem dać, zabrać nieco smutku i trosk życia, podzielić się tym, co piękne i ważne. Każdy ma w sobie pewne bogactwo, bogactwo przeżytych dni i dobrego serca, które czasami trzeba odkopać z gruzu uprzedzeń i strachu przed odrzuceniem. Nie okradaj ludzi z tak cudownego człowieka, jakim jesteś!

"Znowu opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha», to znaczy: Otwórz się! Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. [Jezus] przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I pełni zdumienia mówili: «Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę»." (Mk 7,31-37)


Wystarczy przyjść i poprosić.

sobota, 16 sierpnia 2014

Dzień Bożej desperacji

Zaczął się jak każdy zwykły dzień i tak sobie spokojnie trwał aż do momentu wybuchu. W roli zapłonu wystąpiła dekoracja ślubna w kościele, moim ulubionym kościele.

My piękne wspaniałe kobiety nie jesteśmy bez winy, nie jesteśmy bez wad, ale nie można na nas zrzucać całej odpowiedzialności za stan dzisiejszych mężczyzn, choć damami, w starym znaczeniu tego słowa, już nie jesteśmy. Rozumiem brak wzorca mężczyzny w domu rodzinnym, brak starszych kolegów, od których można by było nauczyć się sztuki zdobywania serca kobiety. Ale w dzisiejszych czasach mamy na ten temat mnóstwo książek, artykułów i konferencji i to ogólnodostępnych, więc wystarczy chcieć. Są specjalne rekolekcje i wyjazdy dla mężczyzn, można też poszukać w nieco dalszym otoczeniu jakiegoś dzielnego autorytetu. Tyle, że naszym panom się nie chce. Albo myślą, że mają jeszcze na to czas. Ale skąd ty możesz wiedzieć, że masz jeszcze na to czas? Człowiek rozwija się w pełni wśród innych ludzi. Bez drugiego człowieka jesteśmy inwalidami zamkniętymi w świecie swoich własnych spraw, egoistami, niezdolnymi do poświęcenia, służby, niezdolnymi do miłości. Ale po co wchodzić w związek, po co wstępować do zakonu, „iść na księdza”? Po co się starać, po co dać z siebie coś więcej? Po co wzrastać w męskości? Po co zdobywać kobietę, męczyć się, odgadując, o co jej właściwie może chodzić? Po co brać odpowiedzialność za drugiego człowieka i się o niego troszczyć? Po co to wszystko? Skąd taki pomysł? Z samego początku, człowiek nie został stworzony do bycia samotną wyspą i Bóg go tak zaprogramował, że tylko wtedy, gdy daje siebie innym, gdy dobro drugiego człowieka staje się dla niego ważniejsze od własnej wygody i komfortu, tylko wtedy żyje w pełni i czuję się tak naprawdę szczęśliwy.

A nam wszystkim poprzewracało się w głowach i gdy tylko widzimy, że coś wymaga od nas wysiłku i poświęcenia to dajemy dyla, byle jak najdalej. Boimy się zaryzykować, wejść w coś, co nie daje gwarancji wygranej, boimy się stracić kontrolę nad własnym życiem, wprowadzić w nie coś całkiem nowego i kierującego uwagę na innych, a nie na nas samych. Boimy się, że nie damy rady, myślimy, że się nie nadajemy, więc zwlekamy, czekając na lepsze czasy. Zapominamy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych i że On dając nam pragnienia, całą swoją mocą wspiera nas przy ich realizacji. Nie zostawia nas z tym samych. Czasami trzeba się po prostu rzucić w nieznane, pójść za głosem serca, zaufać i oddać stery swojego życia Najlepszemu Żeglarzowi. I pracować nad sobą, wymagać od siebie i przestać myśleć, że się nie nadajemy. Jesteśmy wspaniałymi ludźmi, dziećmi naszego Boga, stworzonymi, by z Jego pomocą dokonywać rzeczy wielkich. Uwierz w to!

Ucieczka Jonasza przed zadaniem, jakie zlecił mu Bóg, wywołała ogromną burzę i zagrożenie życia całej załogi okrętu. A co jeśli bez ciebie, wypełniającego swojej misji na ziemi, ktoś zginie, albo po prostu twoje życie będzie marne? Szkoda życia na jego marnowanie, masz je tylko jedno, bezcenne, więc wykorzystaj je w pełni. I ryzykuj, "dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego" (Łk 1,37).

Wpis dedykowany kochanemu Jarkowi w dniu Jego 28 urodzin! (Wierzę, że bez problemu odnajdziesz to, co do Ciebie ;))

Polecam!
https://www.facebook.com/jarek.kozlowski.rysunki?fref=ts
http://jarekk.blog.deon.pl/
http://ostatnia-strona.blogspot.com/