wtorek, 6 stycznia 2015

"Pod prąd"

Pan Bóg umie znaleźć sposób na wszystko. Ociągałam się z nawracaniem jak tylko mogłam, bo spodobało mi się życie „tak jak wszyscy”. Ale jest jedna sprawa, dla której jestem w stanie dać z siebie naprawdę wiele i to już, od zaraz. Choćby to miało oznaczać momentalne spakowanie się i wyemigrowanie na dwudniowe rekolekcje w milczeniu. Jeśli mam być żoną i matką, to będę zarypistą żoną i matką, ugruntowaną w Chrystusie i stawiającą Boga na pierwszym miejscu. Bo nie wyobrażam sobie wypełniania powołania życiowego poza Nim, bo wiem, że tylko On może mnie nauczyć kochać, tak prawdziwie i tylko z Nim wszystko ma sens.

Teraz przede mną długa droga i pewnie wcale niełatwa. Ale jak na chwilę zatrzymałam się i spojrzałam na siebie, na to, jaką jestem kobietą, co jest dla mnie ważne, czym się przejmuję i na czym opieram swoje życie, to się przeraziłam. Wszystko siadło. Wszystko nie tak. Dawne ideały gdzieś na boku i marne świadectwo chrześcijańskiego życia. A niby z pozoru wszystko w porządku. Boże, co ja bym bez Ciebie zrobiła? Co bym zrobiła bez tych chwil zwolnienia, zatrzymania, ciszy i zastanowienia? Bez tego „stanięcia w prawdzie”?

Dobrze mieć w życiu cel, choćby był jeszcze bardzo odległy. Warto pamiętać, że „nadzieja zawieść nie może”… ;)

I na koniec "coś pięknego":

„Maria i Alojzy prowadzili „zwyczajne” życie. Jako małżeństwo udzielali się zarówno towarzysko, jak i charytatywnie. Niezależnie od tej bardzo konwencjonalnej manifestacji udanego życia rodzinnego, byli w sobie zwyczajnie zakochani. Maria wyznała, że przez 46 lat małżeństwa codziennie cieszyła się, gdy słyszała męża wracającego z pracy. Każdy dzień rozłąki owocował pisanymi do siebie listami. Bycie razem było powolnym wzajemnym kształtowaniem siebie i dorastaniem do wysokiego poziomu. To dzięki swej żonie Alojzy przemienił się z dobrze nam znanego „wierzącego niepraktykującego” w prawdziwego chrześcijanina.

Prowadzenie życia towarzyskiego i rodzinnego nie wykluczało u Quattrocchich bardzo bliskiego kontaktu z Bogiem. W pierwszych latach małżeństwa opracowali swoisty regulamin, w którym zobowiązywali się dążyć do świętości przez uświęcanie i jak najlepsze wykonywanie swych codziennych obowiązków. Głęboka wiara nie przeszkodziła Alojzemu w zrobieniu kariery prawniczej i osiągnięciu wysokich stanowisk państwowych, a Marii pozwoliła na zaangażowanie się w działalność nowo powstających wspólnot kościelnych i wciągnięcie w nie męża.

Mieli czwórkę dzieci. Uważali je za cenny dar, którego trzeba strzec i za który należy Bogu dziękować. Zawsze dawali temu wyraz. Najbardziej poruszyło mnie postępowanie Luigiego, kiedy tuż po narodzinach pierwszego dziecka, z dnia na dzień rzucił palenie papierosów, twierdząc, że nie chce dawać złego przykładu swojemu synowi.

Wszyscy, którzy ich znali i spotykali się z nimi, byli zauroczeni oraz zdumieni niewiarygodnym zmysłem pedagogicznym w wychowywaniu dzieci. Interesowali się postępami szkolnymi swoich pociech, pomagali w zadaniach, poprawiali i karcili za przewinienia. Jak wspomina syn Filippo, autentyczny przykład i zachęta pochodziły od rodziców: „ponieważ posiadaliśmy braki, nie mogliśmy też uniknąć upomnień i kar; jedną z najcięższych był brak pocałunku od mamy na dobranoc. Ich relacje z nami (a muszę podkreślić, że nie byliśmy aniołkami) opierały się na dialogu i były nacechowane głęboką serdecznością”. Rodzice nie lekceważyli braków, lecz starali się im zaradzić. Żywiołowe temperamenty dzieci kształtowali swoją wrażliwością i wychowawczym taktem, nie bojąc odwoływać się także do sfery sumienia.

Najcenniejszy dla dzieci był ich „aktywny udział w życiu pozaszkolnym i w wypełnianiu naszego wolnego czasu”. Częste wspólne spacery, wypady za miasto, wycieczki rowerowe, wakacje organizowane tak, aby dzieci się nie nudziły, odpoczęły i mimo woli czegoś się też nauczyły – tym rodzice zaskarbiali sobie serca dzieci. Można by pomyśleć, że byli nadopiekuńczy. Nic podobnego, umieli w porę się wycofać.

Największą siłą Quattrocchich było trzymanie się razem na dobre i na złe. Każde mogło liczyć na wsparcie reszty rodziny w najtrudniejszych chwilach. Gdy Maria była po raz czwarty w ciąży i lekarze stwierdziwszy zagrożenie jej życia, zaproponowali aborcję, małżonkowie jednomyślnie podjęli ryzyko i zostali nagrodzeni narodzinami zdrowej córki. Z tego okresu starszym dzieciom w pamięci pozostał wizerunek ojca jeszcze bardziej niż zazwyczaj troszczącego się o matkę i nieustannie modlącego się o pomyślne rozwiązanie tej trudnej sytuacji.

W starszym wieku Maria i Alojzy całkowicie poświęcili się życiu duchowemu, ale ich miłość nie wygasła, a obecnie – jak zostało to oficjalnie ogłoszone przez Ojca Świętego – są jednością z Chrystusem w Niebie.

Ich beatyfikacja 21 października 2001 roku to kolejne za pontyfikatu Jana Pawła II wydarzenie bez precedensu w historii Kościoła. Po raz pierwszy dwoje ludzi zostało beatyfikowanych za to, że byli szczęśliwym, udanym małżeństwem i wspaniałymi rodzicami dla swoich dzieci.

„…błogosławieni nie, mimo że byli małżonkami, ale ponieważ byli małżonkami i rodzicami czworga dzieci” – tak o nich powiedział Jan Paweł II.”

(Małgorzata Niemiec, Sławomir Spasiewicz, „Głos Ojca Pio” (nr 20/2003))

 

Maria i Luigi Beltrame Quattrocchi