środa, 21 grudnia 2016

Rok i sześć miesięcy

"Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana,
królewskim diademem w dłoni twego Boga.
Nie będą więcej mówić o tobie "Porzucona",
o krainie twej już nie powiedzą "Spustoszona".
Raczej cię nazwą "Moje w niej upodobanie",
a krainę twoją "Poślubiona".
Albowiem spodobałaś się Panu
i twoja kraina otrzyma męża.
Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę,
tak twój Budowniczy ciebie poślubi,
i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy,
tak Bóg twój tobą się rozraduje." (Iz 62,3-5)


Jakiś czas temu "dostałam" ten fragment od Pana Boga i byłam pewna, że pójdę do zakonu. Okazało się, że narzeczony pracował w budowlance, kiedy braliśmy ślub. Nie jesteśmy w stanie odgadnąć wszystkich Jego myśli i planów. Ale nie powinniśmy przestać szukać. Szukać Jego woli, a nie naszej.

Związek wydawał mi się czymś ponad siły. Wyrzekać się siebie, ustępować, rezygnować. Mieć czyjeś dobro na uwadze tak samo jak własne, a często oddawać temu drugiemu to, co "mi się należy". Robić przegląd swoich wad niczym w powiększającym lustrze w relacji tak bliskiej, że wszystko prędzej czy później wyjdzie na wierzch. Przyznawać się do błędów i za nie przepraszać, nawet wtedy gdy całym sobą chcemy przejść obok nich obojętnie i zapomnieć. Odkryć przed kimś całą przeszłość i zranienia, pokazać swoją kruchość i słabość pomimo lęku przed krzywdą. Być sobą, nie zakładać masek, nie udawać, być szczerym, nawet gdy to wymaga niemałej odwagi i może kogoś dotknąć. Troszczyć się o tę drugą osobę, o to by czuła się kochana, akceptowana, chciana, ważna, o jej potrzeby. Słuchać co ma do powiedzenia i żywo się nią interesować. Wspierać w realizacji planów i marzeń. Wierzyć w nią, dodawać otuchy. Przytulić, gdy jest źle. Chwalić, doceniać i mówić o tym co nam się podoba i nie podoba. Być delikatnym i wyrozumiałym. Pracować nad sobą, dbać o siebie, by ta druga osoba czuła, że nadal chcemy się jej podobać, że dla niej warto się starać. Cieszyć się razem z małych rzeczy i wielkich sukcesów, dzielić troski. Zaskakiwać miłymi niespodziankami. Celebrować wspólne chwile, dawać czas. Nie uciskać, tylko szanować wolność i inność. Być wiernym i oddanym. Wytrzymać gdy ciężko, nie poddawać się, tylko walczyć o siebie nawzajem. Pomimo zmęczenia, dać w siebie więcej. Modlić się razem i za siebie i dbać o to byśmy spotkali się w Niebie. 

A jednak pomimo tego, że nie wierzyłam, że mogę dać radę, Bóg postawił na mojej drodze człowieka, z którym chcę spędzić resztę życia. Powierzył nas sobie. Bywa ciężko, a są dni kiedy czujemy, że tu na ziemi spacerujemy z Najwyższym po Raju. Jest coś cudownego w widoku szczęśliwej twarzy męża, w poczuciu jego bliskości, w tym, że idziemy razem, mając tę drugą osobę obok. Małżeństwo to takie codzienne szlifowanie, by kiedyś stanąć lśniącym przed Bogiem.

Warto, warto szukać Jego drogi, pytać, słuchać. Nam może się wydawać, że się nie nadajemy, że to za dużo, nie dla nas. Ale gdy za pójdziemy ścieżką, którą On wybrał, dzieją się cuda.


czwartek, 1 grudnia 2016

Zostawić 99 owiec

Narzeczeństwo, piękny czas. U nas trwał niecałe pięć miesięcy, czy to za mało? Z dzisiejszej perspektywy (siedem miesięcy po ślubie) stwierdzam, że w naszym przypadku nie.

Odkąd tylko zaczęliśmy się spotykać, staraliśmy się opierać nasz związek na Panu Bogu. Z pomocą przyszły nam konferencje o. Szustaka tzw. "Pachnidła" (https://sklepmalak.pl/pl/p/Pachnidla-PAKIET/178). Przypadkiem nasz związek rozwijał się w miarę słuchania nagrań, a że są one ułożone chronologicznie od szukania po zaręczyny i czas po ślubie, to oświadczyny mojego Męża wypadły nieco później niż przesłuchaliśmy o nich konferencję.

Cały ten okres był bardzo intensywny. Bóg tak to poprowadził, że dostaliśmy dla siebie mnóstwo czasu na rozmowy, spotkania i sprawdzanie, czy on to ten, czy ona to ta. Wszystko w jakiś sposób zostało odstawione na bok. Mimo, że pracowaliśmy, a ja miałam na głowie magisterkę. Z niektórych rzeczy w ogóle zrezygnowałam, do niektórych niedawno wróciłam i dzisiaj widzę, że to było dobre. To jak z Dobrym Pasterzem i tą jedną zagubioną owieczką. Czasem w życiu warto wybrać jedną sprawę i na niej się skupić, tym bardziej jeśli chodzi o nasze życiowe powołanie.

Dzisiaj jestem spokojniejsza i więcej widzę. Wiem w co chcę się zaangażować, a co w ogóle nie jest dla mnie. Patrzę na moje codzienne obowiązki, które choć błahe i nic w nich nadzwyczajnego, są częścią mojej drogi do Nieba. Takie dbanie o dom, Męża, niezaniedbywanie modlitwy, pamięć o rodzinie i znajomych, czy choćby robienie zakupów. Niby nic, a czuję że w tym wszystkim jest jakaś taka tajemnica, tajemnica zawierająca odpowiedź na pytanie o to, co w życiu jest naprawdę ważne.

czwartek, 10 listopada 2016

Na Święto Niepodległości

Każde dziecko to ogrom potencjału, każde dziecko to kawałek świata, który będzie się dzięki niemu zmieniał. Świata jego rodziców, rodziny, znajomych, kumpli w szkole i wszystkich tych, których spotka na swojej drodze. Wychować dzieci nieidealnie i najlepiej jak potrafimy. Taki mały wkład w budowanie, Boże daj, lepszej przyszłości, lepszej Polski. O tyle możemy się postarać.

To będą nieco inne Święta Bożego Narodzenia, to będzie nieco inny Adwent. Już teraz czuję, że wkraczam w tę tajemnicę pojawienia się nowego człowieka. Też czekam, też noszę pod sercem Życie, a nawet Dwa Życia. Wypatruję tego, co się zmieni i kocham coraz mocniej. I próbuję odgadnąć jakie będą, co wniosą do naszego życia, co my będziemy mogli im dać. I z jeszcze większą niecierpliwością będę wyczekiwać Tego, dzięki któremu to wszystko. Maleńkiego Dzieciątka, dzięki któremu mogę żyć, tak naprawdę żyć. I już powoli odczuwam, że On przychodzi, przychodzi do mojej codzienności z porcją radości i miłości.

Macierzyństwo jest trudne, pięć pierwszych miesięcy nieźle dało mi w kość. I nie raz zazdrościłam tym, którzy mogą jeszcze szaleć i zdobywać coraz to nowe miejsca, zmieniać pracę, sprawdzać się i nic ich nie ogranicza. I ostatnio jedno pytanie sprawiło, że na nowo zaczęłam cieszyć się tym pięknym Darem od Pana. Czy ja tak naprawdę zamieniłabym się w tymi osobami? Nie, nie zamieniłabym się. Tak długo o tym marzyłam, tak długo czekałam na ten moment, kiedy Bóg pokaże mi co jest Moją Ścieżką. I tak, ta ścieżka nie jest łatwa. Ale czy jakakolwiek jest? I skoro to Jego wola, to czy nie pozostaje mi zaufać, że to właśnie jest dla mnie najlepsze, że mogę być naprawdę dobrą mamą dla tych dwóch brzdąców, których nie widząc już kocham.

I coraz bardziej czuję się na swoim miejscu. Gdy te ciemne burzowe chmury uwiązania do mieszkania, niemocy i strachu odeszły i  mogę cieszyć się słońcem spaceru wśród listopadowych liści, wygłupami, rozmowami i całą tą niby zwyczajną a tak wyjątkową codziennością. Boże dzięki Ci.


Piekę ciastka, pachnie cynamonem i pomarańczami, świeczki są, na obiad pierogi z kapustą i grzybami z barszczykiem, więc jak nie zacząć słuchać świątecznych piosenek... ;)

sobota, 15 października 2016

Wspomnienie św. Teresy z Avili

"Św. Teresa była człowiekiem radości. W porze rekreacji układała zabawne piosenki i wyśpiewywała je przy tamburynie i kastanietach. Chyba jedyna święta z kastanietami. Dziwiły się wielce siostry zakonne i trochę gorszyły: Jakże to tak? A Teresa z ukosa: Potrzebne to wszystko, aby życie było znośne. "

"Naśmiewano się z niej w Toledo, że ma trzy dukaty i pragnie klasztor fundować. Rzekła: Teresa i trzy dukaty to jest nic. Ale Bóg, Teresa i trzy dukaty - to jest wszystko. A zatem moi panowie? Rajców zamurowało. Dostała zgodę. Klasztor stanął, chociaż na początku jedno jajko dzielono na trzy osoby, bo fundacja była znów bez zaopatrzenia."

I taka zakochana:
„Pociągnij mnie! Pobiegniemy do wonności olejków Twoich”. O Jezu, nie mam zatem potrzeby mówić: „Pociągając mnie, pociągnij także te dusze, które kocham!” Wystarczy to proste słowo: „Pociągnij mnie”. O Panie, pojmuję, że skoro dusza da się zniewolić upajającą wonnością Twoich olejków, nie pobiegnie sama, ale pociągnie za sobą wszystkie dusze, które kocha; dzieje się to bez przymusu, bez wysiłku; jest to naturalną konsekwencją jej dążenia do Ciebie. Jak strumień wpadający gwałtownie do oceanu unosi z sobą wszystko, co spotyka na swej drodze, podobnie, o mój Jezu, i dusza, która zanurza się w bezbrzeżnym oceanie Twej miłości, pociąga za sobą swoje skarby... Panie, Ty wiesz, że nie posiadani innych skarbów poza duszami, które spodobało Ci się w szczególny sposób połączyć z moją; te skarby Ty sam mi powierzyłeś...
„Pociągnij mnie, Panie, pobiegniemy”... o Jezu, błagam Cię, pociągnij mnie w ogień Twojej miłości i zjednocz z sobą tak ściśle, abyś żył i działał we mnie Ty sam. Czuję, że im więcej ogień miłości ogarnia moje serce, tym mocniej wołać będę: „Pociągnij mnie... tym szybciej dusze złączone ze mną... pobiegną żwawo do wonności olejków Twoich”

Ekstaza św. Teresy z Ávili
rzeźba Berniniego z kościoła Santa Maria della Vittoria w Rzymie

Filmy o aborcji

Kiedyś te filmy bardzo poukładały mi w głowie opinię o aborcji.

"Cywilizacja aborcji – polski film dokumentalny z 2003 w reżyserii Grzegorza Górnego, poświęcony tematowi aborcji.Film pokazuje czym jest aborcja, jakie są jej źródła, skala i skutki. Opowieść budują historie ludzi wciągniętych przez ten proceder; ludzi, którzy otarli się o przemysł aborcyjny i to zostawiło niezatarte piętno na ich życiu; ludzi, którzy zdecydowali się na aborcję swoich dzieci. Jednym z ważniejszych bohaterów filmu jest serbski lekarz Stojan Adasewic,który przeprowadził w swojej praktyce lekarskiej około 55 tysięcy aborcji."

Można zamówić na dvd:
http://sklep.pasterz.pl/cywilizacja-aborcji-film-dvd-p-1885.html?gclid=Cj0KEQjwp4fABRCer93Klpaki94BEiQAsXJMGp5hrZ0a_CBHtX11ZYQ9QBF1sWXbVSHJwHkGvmO2AqgaAipN8P8HAQ


"Niemy krzyk (tytuł oryginalny The Silent Scream) – amerykański dokumentalny film wideo o aborcji, nakręcony w 1984 roku. Jest to pierwszy film przedstawiający zabieg aborcji dokonany przy pomocy techniki ultrasonograficznej. Przedstawia on zabieg przerwania ciąży w trzecim miesiącu, oglądany na monitorze aparatu USG. Autorem nagrania jest amerykański lekarz ginekolog Bernard Nathanson. Według komentarza filmu, widoczny na ekranie USG płód cierpi, ucieka przed narzędziem lekarskim, krzyczy z bólu i strachu."

Można zamówić na dvd: 


"Syndrom film w reżyserii Macieja Bodasińskiego i Lecha Dokowicza. Jest poruszającym obrazem o duchowych ranach, które niesie ze sobą zabójstwo nienarodzonego dziecka, i o nadziei silniejszej, niż syndrom postaborcyjny. Ten dokument opowiada autentyczną historię małżeństwa Lidii i Tomasza, ukazuje dramat, jaki ich spotkał po dokonaniu aborcji i proces duchowego odrodzenia. Zdecydowali się podzielić swoimi bolesnymi przeżyciami, aby dać nadzieję osobom, które mierzą się z podobną tragedią w swoim życiu."

Idealne dzieci

Niedługo dojdzie do tego, że będziemy szli do kliniki, podawali wymagane cechy dziecka, iloraz inteligencji, sprawność fizyczną, wygląd, płeć, odporność. A po dziewięciu miesiącach dostaniemy gotowy produkt. Perfekcyjnego małego człowieka w wybranym przez nas słusznym czasie. Tylko czy dziecko idealne będzie chciało mieć takich nieidealnych rodziców jak my? Popełniających przecież mnóstwo błędów. A może za jakiś czas to ono będzie sobie wybierało odpowiednią mamę i tatę?

Takie przemyślenia a propos obejrzanego przeze mnie wczoraj filmiku o życiu rodziny z dwoma córkami, w tym jedna dziewczynka ma zespół downa. Ich życie jest zwyczajne. Po prostu codzienność. Może nieco trudniejsza, ale czy mniej szczęśliwa? Czy jeśli ta dziewczynka będzie czuła, że jest kochana, to będzie w jakikolwiek sposób gorsza od innych? Czy jej życie ma mniejszą wartość od życia dzieci bez wad genetycznych? Czy można ją po prostu, po tym jak urośnie w brzuchu mamy do wielkości ok. 8 cm wyjąć kleszczami i powiedzieć, sorry, ty na życie nie zasługujesz? Czy ktokolwiek ma do tego prawo? Czy ma do tego prawo matka? Która już przez 13-14 tygodni (właśnie wtedy przeprowadzane są zazwyczaj badania genetyczne, które w razie wad pozwalają na przerwanie ciąży) nosiła je w sobie, karmiła, poczuła jakąś więź. Może jeszcze nie miłość, może jeszcze nie macierzyństwo, ale przecież to nie pozostało bez echa w jej życiu. W internecie można odnaleźć wiele świadectw kobiet, które poddały się aborcji i żałują do dziś. Decyzja o pozbyciu się dziecka wywarła wpływ na całe ich późniejsze życie.

A co z kobietami, które twierdzą, że nie żałują, że miały prawo i do dziś opowiadają się za aborcją? Moi zdaniem one to wyparły. Wyparły cały ból, wyparły cały smutek, wyparły poczucie winy i zamieniły je w wściekłą nienawiść do tych, którzy życia od poczęcia bronią. Jaka kobieta nie jest za życiem? Przecież my jesteśmy do tego stworzone, ciało, psychika, układ hormonalny, wszystko w nas jest przygotowane do tego by być tymi czułymi, troskliwymi istotami, które rodzą dzieci, karmią, wychowują. Owszem nie od razu. Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Ja na przykład poczułam się gotowa do bycia mamą dopiero po ślubie, w wieku 27 lat. Bo, mimo że ciało i hormony odpowiednio działały nie czułam się jeszcze gotowa psychicznie, odpowiednio spokojna i bezpieczna.

Dziecko można oddać. Są w Polsce Okna Życia, w których można zostawić niemowlaka, można też oddać dziecko do adopcji. Tak wiele par czeka.

W Polsce aborcja jest dopuszczalna jedynie w trzech kwalifikowanych przypadkach dopuszczanych przez prawo:
  1. ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej (bez ograniczeń ze względu na wiek płodu),
  2. badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu (do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej),
  3. zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (do 12 tygodni od początku ciąży).”
(http://pl.wikipedia.org/, na podstawie: Ustawa z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (pol.))

„Do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej”, czyli do kiedy?

Pewnie zależy od opinii lekarza. Niektóre źródła mówią, że do 23 tygodnia. Więc w 22 tygodniu ciąży jeszcze można…

Płód w 22 tygodniu ciąży:
  • Układy wewnętrzne (pokarmowy, nerwowy, kostny, krwionośny,…) są już ukształtowane. Serce bije, mózg działa, dziecko jest ruchliwe, ma głowę, nogi, rączki, brzuch, oczy, uszy, usta, płeć.
  • „Dziecko ma już 18–20 cm i waży mniej więcej pół kilograma, ma już brwi, rzęsy i włosy. Na tym etapie rozwoju płodu są one pozbawione pigmentu, co oznacza, że są absolutnie białe. U chłopców, trwa zstępowanie jąder z brzuszka do moszny. Dziewczynki mają już w pełni ukształtowaną pochwę. Intensywnie rozwijają się zmysły dziecka: wzroku, słuchu, smaku i dotyku. Płód ma przymknięte powieki, ale potrafi odróżniać światło od mroku. Dziecko doskonale słyszy twój głos, bicie twojego serca, szum krwi i dźwięki pochodzące z twojego żołądka i jelit. Oprócz tego dziecko słyszy też szczekanie psa, głośny telewizor i syrenę przejeżdżającej w pobliżu karetki.”
Nie potrafiłabym. Panem Bogiem nie jestem, o początku i końcu swojego życia nie decyduję, więc nie będę decydować o życiu innych.

22 tydzień ciąży

Filmik, o którym na początku wspominałam:

Można wspomóc Stowarzyszenie Rodzin i Przyjaciół Dzieci z Zespołem Downa w Szczecinie:
http://iskierka.org.pl/

wtorek, 11 października 2016

11.10.2016

Pisz, pisz, pisz. Ale, o czym?

O tym, że ostatnio mam jakiś spadek energii i sił mi na wszystko brakuje? O tym, że piękne jest życie we dwoje, kiedy po raz kolejny zakochujesz się w tym samym mężczyźnie. Że potrzebne większe mieszkanie. Że jakieś paskudne mole po kuchni grasują i nie wiem jak je wybić. Że zwymiotowałam dzisiaj… herbatę. I mimo, że większość kobiet w ciąży może jeszcze pracować, ja od prawie dwóch miesięcy koczuję w mieszkaniu, mając na przemian dni pełne energii i wyczerpania, na początku zagrożoną ciąże, a potem nieuleczalne przeziębienie.

Marzy mi się jakaś aktywność, pomaganie innym. Czuję się jakaś taka niepotrzebna. Na szczęście mój kochany Mąż nieustannie wpaja mi do głowy, że teraz muszę przede wszystkim pomóc dzieciom żeby całe i zdrowe przyszły na świat, a na co dzień i tak mu sporo pomagam. Wszystko w miarę sił.

Wczoraj nawet próbowałam obudzić się kawą, niepitą od 2 miesięcy, ale nie dałam rady wypić więcej niż 2 łyki. Ja, wytrawna kawoszka, pijąca po 3, 4 kawy dziennie! I odrzuca mnie, odrzuca mnie nawet jej zapach! Koniec świata.

Marzy mi się codzienna Msza święta, marzą mi się spacery.

Ładuję akumulatory przy spotkaniach z bliskimi. Te chwile, kiedy jestem w pobliżu ludzi, których kocham i którzy obdarzają mnie tym szczególnym ciepłem, dają mi siłę iść dalej. Jakbym urwała taki spory kawałek Bożej Miłości już tu na ziemi.

Ludzi, tak bardzo brakuje mi ludzi, człowiekiem stadnym jestem i nic na to nie poradzę. A wszyscy zalatani w październikowym ferworze.

Szukamy wspólnoty, jakiejś ostoi dla wzrastania w wierze, żeby się w tej codzienności nie pogubić i poczuć, że nie jesteśmy sami.

Modlitwy o siły potrzeba.

Za dwa dni zobaczę Dzieciaczki!


wtorek, 4 października 2016

Kryzys 25tki (skubaniec często się przeciąga)

Kiedyś myślałam, że to tylko ja przechodziłam taki kryzys kończąc studia, ale ostatnio spotykam coraz więcej kobiet z podobnymi rozterkami.

Kończysz studia, byłaś zaangażowana w duszpasterstwo, wolontariat, swoje pasje, spotkania z ludźmi. Czas wypełniony po brzegi zajęciami ciasno upchanymi w Twój codzienny grafik. Kończysz studia i niby już wiesz gdzie będziesz pracować, w którą stronę pójdziesz, albo wręcz przeciwnie, nie masz pojęcia, co ze sobą zrobić. Pasje nadal masz i zaangażować się zawsze jest, w co, a jednak wszystko jakieś takie jałowe. Bo… nie wiesz czym jest Twoje powołanie.

Kiedyś pewien mądry ksiądz, zwrócił mi na to uwagę, pytał co chcę robić w życiu. No to mówię, że będę kierowniczką budowy i będę zarządzała ludźmi. Ale on uparł się, że nie o to pytał, tylko o moje najważniejsze powołanie, czy będę żoną, matką czy zakonnicą. I tu był pies pogrzebany. Nie wiedziałam, nie miałam pojęcia co jest moim powołaniem. Przez następne lata jakoś niby przypadkiem przygotowywałam się do roli żony, marząc o dzieciach, ale tak naprawdę nie dopuszczając do siebie myśli, że jest to możliwe, że ja mogę spotkać kogoś takiego w sam raz dla mnie i założyć z nim rodzinę. Przecież tyle rzeczy jest we mnie nie tak, tyle do ogarnięcia i poukładania. Siłą rozumu bardziej skłaniałam się ku zakonowi. Nawet byłam na rekolekcjach u jedynych sióstr, do jakich mogłabym jak co wstąpić. Ale jakoś czułam, że to nie to. Walki niestety nie ustały. Walki pomiędzy własnym mniemaniem o sobie, że ja to się nie nadaję, pragnieniem rodziny, zakonem, bo na pewno Bóg chce żebym tam poszła, a wiarą w to, że dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych i On tak naprawdę chce żebym była szczęśliwa.

Jedyne co wiedziałam, to że nie chcę żyć dla samej siebie. Skoro nie zakon, to pojadę na misję. Zresztą już parę lat chodziło mi to po głowie. Ale misje też nie wypaliły. Wtedy już w ogóle nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić.

I bum. Spotkałam mężczyznę, którego bardzo polubiłam jeszcze za starych czasów. Zafascynował mnie sobą na nowo. Okazał się jeszcze bardziej dojrzały niż kiedyś, jeszcze bardziej troskliwy, jeszcze bardziej interesujący. I miałam wybór. Zaryzykować i spróbować, lub dać sobie spokój, bo przecież mogę się zranić. Przecież związek to trud i rezygnacja z siebie samego (więcej w osobnym poście). Na szczęście Pan Bóg przygotowywał mnie na takie wyzwania stawiając wiele trudnych sytuacji i udowadniając, że zawsze jest przy mnie. A wszelka styczność z wolontariatem i zaangażowanie w duszpasterstwo pokazały mi, że dając jeszcze więcej się zyskuje. I zaryzykowałam.

Jakieś parę miesięcy wcześniej wywiesiłam sobie ramkę z cytatem: „Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych” i schowałam ją dopiero po ślubie przy przeprowadzce. (Chyba warto by było wyjąć ją z powrotem).

Bo dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. Uwierz w to!

niedziela, 2 października 2016

Bogna Paszkiewicz

"Nieraz jak prorok Habakuk wołamy do Boga: Oto ucisk i przemoc... Krzywda mi się dzieje, a Ty nie odpowiadasz. Pan zachęca proroka, ale też każdego z nas, by w obliczu cierpienia wytrwać w wierze, złożyć w Nim całą nadzieję. Dla tego, kto wierzy, naprawdę nie ma nic niemożliwego: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej górze: «przesadź się w morze», a byłaby wam posłuszna”. Wiara przeprowadza nas przez sytuacje, których po ludzku nie rozumiemy i przeciw którym się buntujemy. Kiedy przechodzimy je z Bogiem, w zawierzeniu Jemu, nie tylko nas nie zabijają, ale ostatecznie prowadzą nas do pełni życia, która jest w Chrystusie zmartwychwstałym."

Źródło: http://mateusz.pl/czytania/2016/20161002.html



Ks. Edward Staniek

"Jeżeli nasza wiara się rozwija, to zmierza ona do współpracy z Bogiem. Wielkość wiary poznajemy po wielkości dzieł, które podejmujemy. Człowiek, który współpracuje z Bogiem, dokonuje dzieł większych aniżeli te, na jakie go stać. On sam zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby został sam, to absolutnie tego nie potrafiłby uczynić. Jeżeli może cieszyć się owocami swego trudu, to tylko i wyłącznie dlatego że nie jest sam, że współpracuje z Bogiem.
Na tym poziomie wiary nie ma już możliwości tracenia z oczu Boga, jak nie ma możliwości zapomnienia o tym, z kim niosę ciężką belkę. To jest świadomość współpracy. Cokolwiek podejmuję, nie podejmuję sam, Bóg dźwiga z drugiej strony. Gdyby On upuścił dźwigany ciężar, to ja momentalnie zostanę nim przywalony, bo sam nie potrafię go udźwignąć. Tu nie chodzi o świadomość wzrokowego kontaktu, lecz o świadomość bardzo bliskiej współpracy.

Wołajmy dziś wspólnie z Apostołami: „Panie, przymnóż nam wiary”. Daj nam odkryć szczęście ścisłej współpracy z Bogiem."



czwartek, 29 września 2016

Nienarodzone

Ciąża. Ciąża kojarzy się większości z czasem zachwytu nad cudem życia, z kobietą, która promienieje od środka. Tak, coś w tym jest, ale są też obawy.

Obawy, bo dopóki nie widzisz dziecka własnymi oczami nie wiesz tak naprawdę, co się z nim dzieje, a internety cały czas ci mówią o wcześniejszych porodach i wszelkich zagrożeniach. Ostatnio nawet myślę żeby zablokować portal deon.pl, bo mam dość zdjęć za wcześnie urodzonych dzieci, które są „świadectwem”. Wiem, że to jest czas wielkiej walki o życie nienarodzonych, ale mi, jako matce z dwójką dzieciaczków w brzuszku w 12 tygodniu ciąży, niemiło się patrzy na zdjęcia 20 tygodniowych bliźniaków, które nie przeżyły. I nie dość, że nasza ciąża jest ciążą podwyższonego ryzyka, to jeszcze ciągle mam w głowie opowieści o kobietach, które nawet koło tygodnia chodziły jako żywe trumny dla swoich martwych nienarodzonych dzieci. Taka trauma, której nikomu nie życzę.

I tak, jestem wierząca i oddaliśmy nasze dzieciaczki w Jego ręce, ale wszelkie komplikacje cały czas uderzają w moją wiarę i martwię się czy maluchy są całe i zdrowe. I żyję od USG do USG. Są okresy, kiedy po prostu cieszę się z tego, że są, bez obaw, oddaje się jak dziecko w Jego ręce. Ale są chwilę, kiedy znowu drżę, bo coś idzie nie tak i staram się, walczę, żeby na przekór temu, powiedzieć: Ufam.

Kiedy byłam w dziesiątym tygodniu ciąży, przypomniałam sobie o Jasiach z Bractwa Małych Stópek. To plastikowe modele 10-tygodniowego nienarodzonego dziecka. I jak sobie pomyślałam, że ktoś takiego dzieciaczka może po prostu kazać z siebie kleszczami wyjąć i zabić… Ehhh. Ja byłam człowiekiem od poczęcia, nie wiem jak nasi posłowie, senatorowie i ci wszyscy z unii. I moje dzieci są ludźmi od poczęcia. I nie wiem jak można… Jak?!

Tak samo z wadami genetycznymi. Gdy lekarz powiedział nam, że w 13/14 tygodniu ciąży możemy zrobić badania określające wady genetyczne i jakby co przerwać ciążę to myślałam, że się popłaczę. Na szczęście uprzedził nas, że w moim wieku raczej ryzyko jest niewielkie i nawet, jeśli coś by wyszło, to tego nie da się leczyć. A przecież przyjmiemy każde dziecko… Oczywiście badanie jest dodatkowo płatne i wielu lekarzy namawia na tego typu badania.

A miałam kiedyś na rękach piękną małą dziewczynkę z zespołem downa w różowych ciuszkach i jedyne, co miałam w głowie to: Jaka ona śliczna!

Bo dzieci są piękne, a jak wiadomo „piękno zbawi świat”.


I tylko chciałoby się rzec samej do siebie: Wytrzymaj, zaciśnij zęby i przetrzymaj.


Zachęcam do zapoznania się z działalnością Bractwa Małych Stópek: http://dlazycia.info/

W mojej głowie pustka.

Jest dużo spraw, o których chciałabym pogadać, ale o wiele trudniej wziąć się mi za ich pisanie.

To już miesiąc odkąd jestem ograniczona mieszkaniem i paroma wypadami poza. Pierwszy werdykt: ciąża bliźniacza zagrożona. Drugi werdykt: przeziębienie w ciąży. I cały czas muszę się ze sobą obchodzić jak z jajkiem. Wiem, wiem, to potrzebne. Wiem, wiem, to dla dzieciaczków. Ale to nie zmienia faktu, że już wymiotuję tym mieszkaniem, łóżkiem i pięcioma kątami pokoju.
Wszyscy mówią jak to super. Można gotować domowe obiadki, robić na szydełku, czytać książki, rozwiązywać sudoku, siedzieć przy kompie, słuchać muzyki, uczyć się języków. Dopiero od półtora tygodnia nie jest mi ciągle niedobrze. Wcześniej robiłam takie rzeczy, które pozwalały mi zapomnieć o huśtawce w żołądku, czyli przez większość czasu oglądałam filmy, głównie animowane.

I ponad tydzień temu mdłości minęły, został super zapach, ale już mniej drażliwy na to, co codzienne. Ucieszona poumawiałam się z koleżankami na spotkania, do fryzjera i już planowałam co by tu jeszcze, ale… Ale przyszło przeziębienie. Przeziębienie morderca, na które nie mogę wziąć cirrusa i coldrexa i odetchnąć z ulgą, tylko takie, które leczy się super domowymi sposobami. Herbatka z lipy, apteczny sok malinowy, miód, woda morska do noska, siemię lniane do gardła, ewentualnie cebula, czosnek, ale lepiej nie, bo może podrażnić żołądek. I tak leczę się tymi super specyfikami w tempie żółwia. Jeszcze się nie doleczyłam. I jak się nie wkurzyć? Kolejny weekend w domu. A mnie rwie na spacer, do lasu, na wieś, do ludzi, do rodziny, na wolność.

Wszystko do czegoś prowadzi, wszystko czemuś służy,… Tak sobie powtarzam, ale jakoś coraz trudniej mi to idzie.  


środa, 7 września 2016

Familiaris consortio

Ostatnio temat rodziny jest mi szczególnie bliski, w końcu jesteśmy 3,5 miesiąca po ślubie. Czytam książki, oglądam filmy.

Oczywiście w takim powszednim wydaniu macierzyństwo to niełatwa praca, a utrzymywanie rodziny, wychowywanie, to poważne zadania przysparzające wielu trosk i kłopotów. Czy więc warto?

Jakby ktoś chciał popatrzeć na takie codzienne życie kobiety w ciąży z odrobiną amerykańskiego humoru to polecam film: „Jak urodzić i nie zwariować?”. W którym jedna z bohaterek dość uciążliwie przeżywa tych dziewięć wyjątkowych miesięcy. Ale przecież my, kobiety, jesteśmy do tego przygotowywane już od maleńkości. Bawimy się lalkami w dom, leczymy pacjentów, mamy swoje własne plastikowe dzieci w wózkach. Jeśli jeszcze spotkał nas zaszczyt wzrastania w towarzystwie innych, doświadczonych mam, babć czy ciotek, które same uczyniły z rodzicielstwa sztukę i z chęcią dzieliły się między sobą radami, nasza droga do macierzyństwa jest o wiele łatwiejsza i przyjemniejsza. Gorzej jak nic nie wiemy. Ale wtedy właśnie możemy liczyć na wiele katolickich książek, filmów, konferencji, warsztatów. Gdzie możemy nie-osobiście spotkać się z przykładem świetnych kochających się rodzin, kobiet, które z macierzyństwa uczyniły coś pięknego.

Moją pierwszą lekturą było siedem cudownych historii o rodzinach, głównie wielodzietnych, zebranych w książkę „Kapłanki czy kury?” Aliny Petrowy-Wasilewicz. Jest tam jakaś taka magia rodzin, które stawiały na swoje dzieci, ich rozwój, matek, które zostawiały karierę i po prostu zajmowały się dziećmi, bo to wydawało im się naturalne i wcale nie czuły się pokrzywdzone. Nadal działały i rozwijały się, pomimo, a może właśnie dzięki temu, że dzieci obudziły w nich apetyt na wyciśnięcie z życia czegoś więcej. O ojcach, którzy stawali na wysokości zadania, tworząc dom, opiekując się rodzinami i dbając o ich byt. Najlepiej samemu przeczytać, bez znaczenia czy jesteś kobietą czy mężczyzną.

Obejrzałam też parę naprawdę dobrych filmów. Jak to na dzisiejsze kino przystało, prawie w każdym wartościowym filmie trzeba umieścić jakąś zdradę, narkotyki czy seks. Ale jakoś w filmie: „Rozumiemy się bez słów”, nic nie przesłoniło piękna życia rodzinnego, w którym wszyscy się wspierają i naprawdę kochają. W „Surferce z charakterem”, można zobaczyć jak wierząca rodzina radzi sobie z tragicznym wypadkiem córki. A w filmie „Gdzie serce Twoje” można zobaczyć ile w ludziach dobra i miłości, mimo wszystko. To akurat filmy z ostatnich dni. Ale na pewno znalazło by się ich dużo więcej.

Jest też wiele konferencji dla kobiet dostępnych w internecie, głoszonych m.in. przez ks. Piotra Pawlukiewicza, o. Szustaka, pana i panią Pulikowskich.

I książki pani Wandy Półtawskiej, do których cały czas się zabieram. Póki co przeczytałam jedną: „Uczcie się kochać” i z serca polecam.

W niektórych miastach organizowane są warsztaty, cotygodniowe czy comiesięczne spotkania dla kobiet.

Jest z czego korzystać.

Warto też oglądać filmy o świętych, bo zazwyczaj pokazywane są w nich rodziny, w których dorastali. Często pobożne i godne naśladowania, dla nas, dzisiejszych ludzi w zaganianym świecie chorującym na brak czasu.

Nie jest źle. Nawet jeśli nie mamy zbyt wiele wzorów do naśladowania wokół nas wystarczy tylko nieco się wysilić by ich poszukać. No i zawsze możemy sięgać do Pisma św. i do najpiękniejszej Mamy na świecie i ich całej Świętej Rodzinki.


Bethany Hamilton z mężem i dzieckiem, 


„Największym szczęściem jest dziecko!
Może stu inżynierów postawić tysiące kombinatów fabrycznych,
ale żadna z tych budowli nie ma w sobie życia wiecznego.”
kard. S. Wyszyński

czwartek, 1 września 2016

Św. Joanna Beretta Molla

Kobieta pełna pasji i radości życia, w pełni otwarta na wolę Boga. Oddana żona, matka. Lekarz z powołania. Gdy trzeba leczyła za darmo, a nawet wręczała pieniądze swoim ubogim pacjentom. Jej listy do męża, ach jej listy do męża, ile w nich czułości, miłości, oddania, troski. Kobieta swoich czasów, lubiąca modę, muzykę, wędrówki górskie. Taka dzisiejsza i taka bliska. Oddana Panu, codziennie karmiąca się Jego Ciałem. Niby zwyczajna a święta. Taki niedościgniony wzór. Oddała swoje życie za życie dziecka.

Mi szczególnie bliska. Chciała jechać na misję, ewangelizować świat. Niestety zdrowie jej na to nie pozwoliło. Została żoną, matką, lekarzem z duszą. Pan Bóg ma plan, nawet gdy nam się wydaje że wszystko poszło nie tak. Bo tylko On wie do czego nas powołał.

Minął rok i osiem miesięcy odkąd dowiedziałam się, że nie pojadę na roczną misję do Afryki. Po dwóch miesiącach załamania, spotkałam mojego kolegę, którego dziś jestem żoną i mam nadzieję, że niedługo zostanę matką naszych dzieci.

Na początku nie było mi łatwo godzić się ze zmianami planów, jakie serwuje nam cały czas Pan Bóg. Ale powoli przyzwyczajamy się, że to nie my tu rządzimy i cały czas powinniśmy być przygotowani na szybkie zwroty akcji. Jedno się nie zmienia, On nie pozwala nam się nudzić, ani na chwilę ustabilizować. Ale to nic. Jest dobrze.


poniedziałek, 4 lipca 2016

Przepiękne!

„Usłysz, Kowalu Niebios, o co prosi Cię poeta. Niech Twa łaska przyjdzie do mnie łagodnie. Wzywam Cię, bo mnie stworzyłeś. Jestem Twym niewolnikiem, a Ty moim Panem.

Boże, wzywam Cię, byś mnie uzdrowił. Pamiętaj o mnie, Łagodny. Potrzebujemy Cię najbardziej. Odpędź, o Królu Słońc, Szczodry i Wspaniały każdy ludzki smutek z miasta serca.

Czuwaj nade mną, o Łagodny. Prawdziwie potrzebujemy Cię w każdej chwili w świecie ludzi. Poślij nam, Synu Dziewicy, dobre sprawy. Cała pomoc jest od Ciebie, w moim sercu.”


„Ufaj córko.” Mt 9, 22

„Gdy po ludzku wszystko jest już skończone i nie ma wyjścia, wtedy pozostają tylko dwie opcje: popaść w rozpacz lub totalnie zaufać Bogu. W momentach porażającej bezsilności człowiek nie ma wątpliwości, że potrzebuje Boga, bo sam sobie nie poradzi. Błogosławione są momenty kiedy „leżymy i kwiczymy”, ponieważ wtedy stoimy przed szansą by zrodziła się lub pogłębiła w nas autentyczna wiara. Zespół TGD śpiewa „gdzie możliwości moich kres, tam Jego początek.” Wszechmoc miłosierdzia Bóg objawia szczególnie w nocy śmierci, w bezradności. W tej decydującej rozgrywce trzeba zrobić tylko jedno: podjąć ryzyko całkowitego zdania się na Boga.
Gdy doświadczam swojej bezsilności, którą opcję wybieram: popadnięcie w rozpacz czy totalne zaufanie Bogu? Co dla mnie znaczy zaufać Bogu do końca?”

Źródło: https://www.facebook.com/Rozwazania/?fref=ts

„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy…”

A dokładnie wieczność, która na nas czeka. Czemu tak trudno o tym pamiętać? Gdy nasze głowy zaprzątają myśli o tym ile, gdzie zarobimy, gdzie będziemy mogli się spełniać zawodowo, co nam da zrobienie tego kursu, czy poduczenie się tego języka?

Czy możemy przewidzieć, ile mamy na to wszystko czasu, kiedy zegar przestanie tykać?

Skąd mamy wiedzieć czy teraz czas na dzieci czy na zwiedzanie świata? Powinniśmy jeszcze się pobawić i pożyć bez stresu, bo dzieci to kłopot, czy już zakasać rękawy i wchodzić w to ubazgrane pampersami i nieprzespanymi nocami życie?

Czy kiedyś będzie właściwy moment?

Czy wtedy będziemy jeszcze młodo myślącymi rodzicami, którzy na niektóre rzeczy przymkną oko, bo jeszcze dobrze pamiętają, co sami wyprawiali? Czy będziemy umieli czerpać frajdę ze wspólnej zabawy czy już nam ego i poukładana dojrzałość na to nie pozwoli? Bo to takie niepoważne. Dziecinne.

A jeśli ta beztroska wcale nas nie przybliża do Nieba?

Co jeśli ten Mały Człowieczek wkraczający w nasze życie to prezent od Boga, wejściówka z napisem: „UCZYŁEM SIĘ KOCHAĆ”.

niedziela, 12 czerwca 2016

Biedna Polska

Biedna, bo bez oszukiwania urzędu skarbowego nie da się dorobić
A dorobić się trzeba, bo dzieciom niczego nie może zabraknąć
Prócz godności rodziców
Byleby kiedyś niedopytywały…
A zresztą wychowamy je tak, by i one się dorabiały
Biedna, przez pracujących dwanaście godzin na dobę robotników
Którzy przecież coś do domu przynieść muszą
Gdy zawitają raz na dwa tygodnie
Sprawdzić czy dzieci ich poznają
Siedem dni w tygodniu
Codziennie urobieni
Bez czasu na odpoczynek
W nieludzkich warunkach
Jakby ktoś tam na górze
Zapomniał o obozach zagłady
Stając się ich współczesnym założycielem
I byle dom zbudować, telewizor kupić
A dzieciom najnowszego i-pada
Bez obecności
Bez wartości
Na gruncie pieniędzy wychowani
Też ci na górze
Chcą coraz więcej
I nigdy dość nie mają
Szczęścia nie znają
Po nocach nie śpią
Zapomnieli
Że szczęście to chcieć mało
I to mieć
I niczego nie potrzebować
By być
Wolnym
By być


niedziela, 17 kwietnia 2016

17.04.2016

Rok i trzy miesiące. Odkąd usłyszałam, że nie pojadę na długoterminową misję z Salezjanami. I nagle wszystko straciło sens. Po co te studia? Po co pisać pracę magisterską? Wypaliłam się z zaangażowania w duszpasterstwo. Do dzieci nadal przychodziłam, ale już rzadziej. Straciłam cel. Dla siebie? Skończyć studia żebym mogła pochwalić się sama przed sobą, znajomymi, rodziną? Ale po co? Co dalej? Przecież to nie utrzyma mnie przy życiu. To nie ja. Nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić, czym się zająć. Przestałam pisać. Bo jak pisać z pustką w sercu. Jak człowiek się do niczego nie pali, nie widzi swojej misji, nie żyje pasją.

Nie miałam z kim dzielić się tym co przeżywam, do kogo wracać. I pewnego pięknego dnia, zanim poszłam na świetlicę, trafiłam do kościoła. Nie było w nim nikogo więc pozwoliłam sobie na audiencję z wygłaszaną na głos litanią żalu, płaczu i samotności. Że mam dość bycia tu samą, że niech mnie Tam zabierze, albo w końcu kogoś ześlę. Że tak nie może być, że nie ma na świecie takiego mężczyzny właśnie dla mnie, no jak, cholera, skoro tylu ich chodzi po świecie. I podziałało…

Pierwszy raz nie chciałam kogoś przy sobie, bo inni kogoś mają, bo ja czuję się samotna, bo tak i już. Ja po prostu chciałam kogoś kochać, dzielić się wszystkim, drzemało we mnie tyle pokładu miłości, troski, uczucia, że nie miałam na kogo tego wylać i ciągle było mi mało.

I zjawił się. Niespodziewanie. Już wcześniej znany. I stał się od razu tak bliski, tak podobnie czujący, patrzący, jak nikt inny. Ale w serduchu czaił się strach. Powoli rozbijany czułością i zaangażowaniem tego wspaniałego Mężczyzny, wytrwale walczącego przez osiem miesięcy, aż do zaręczyn. Nie było ze mną łatwo.

Obrona, zaręczyny, poszukiwanie pracy i w końcu mogliśmy się zająć myśleniem o ślubie. Na początku w żartach, a później na poważnie wybraliśmy maj, w wigilię Zesłania Ducha Świętego. Bo On będzie nam bardzo potrzebny, żeby kochać miłością piękną i czystą, pochodzącą od Tego, Który Jest, Miłością.

Misję nie zając, nie uciekną. A może Nasza Misja jest gdzieś tutaj?