sobota, 1 lutego 2014

www.sorkovitz.blogspot.com

"Jest jedna sprawa, która często nie daje mi spokoju, szczególnie wtedy, gdy robię rachunek sumienia... lub gdy obserwuję wielu religijnych ludzi. Sprawa poważna, proszę mi wierzyć, bo dotycząca naszego duchowego życia. Chodzi mianowicie o kwestię "psa goniącego swój ogon". Już tłumaczę: cóż nasi bliscy, przyjaciele i nieprzyjaciele, ludzie żyjący obok nas mają z tego, że jesteśmy religijni, że próbujemy nawet "wierzyć", że pogłębiając swoje życie wewnętrzne (modlitwa, chodzenie do kościółka, czytanie tekstów pobożnych) zaczynamy się lepiej czuć, ba... przezwyciężamy nawet jakąś wadę, czy złą skłonność? Cóż ludzie będą z tego mieli (lub, co mają na dzień dzisiejszy)?...

Jest (niestety) czasami tak, że wielu "katolików kościółkowych" wpada w niebezpieczną pułapkę. Polega ona na oderwaniu osobistego wysiłku wewnętrznego od realnego i konkretnego dobra innych ludzi. Jeśli stajemy się celem dla siebie samych (mój Boże, jak wielu religijnych ludzi ma z tym problem i tego nie zauważa), popadając w egocentryzm trudno wyczuwalny (nawet na codziennym rachunku sumienia...), zaczynamy przypominać kogoś, kto patrząc daleko wprzód, widzi własne plecy. Gubimy, mówiąc najdobitniej jak się da - cel naszego działania i istnienia. Przypominamy wtedy psa goniącego swój ogon...

Istnieję, rozwijam się, wierzę, pogłębiam swoje życie wewnętrzne - dla dobra innych, a nie tylko po to, by zadowolić swoje ego, dobrze się poczuć, mieć "święty spokój". Jezusa zabili ludzie religijni. Pracując nad sobą można nie zauważyć, że kręcimy się wokół siebie. Dlatego tak bardzo ważna jest spowiedź, kierownictwo duchowe, rada i wsparcie towarzyszącego nam mądrego i pobożnego autorytetu, który jak będzie trzeba - skieruje ku górze, albo gdy zaczniemy przesadzać - sprowadzi na ziemię...

Strzeż się gonitwy za swoim ogonem. Wędrując drogą wiary, daj się poprowadzić mądrzejszym i bardziej doświadczonym duchowo od ciebie. Pomiędzy człowiekiem religijnym a ateistą czy terrorystą może pojawić się cienka, niewidzialna linia, łatwa do przekroczenia. I zamiast stać się gigantem ducha, możemy przemienić się super sprawnie w monstra z zaciśniętymi pięściami. Nadmuchany egocentryzm to deser z wisienką, który często serwuje człowiekowi kelner, z ukrytymi (w bujnej grzywce) różkami. Jeśli wierzysz naprawdę Jezusowi... twoi bliscy zaczną to szybko odczuwać. Kochaj i wierz... Wiara, nadzieja i miłość - z nich zaś największa jest MIŁOŚĆ..."


Źródło: http://www.sorkovitz.blogspot.com/2014/01/dziennik-duchowy-moj-ogon.html

Czas zawrócić

Po co człowiek jedzie do domu? Po to, by móc przejrzeć się w starym lustrze, tym, które najlepiej nas zna. Zobaczyć egoizm, zapatrzenie w siebie i skoncentrowanie na własnym małym świecie i jego problemach. Bo nikt nie ma takich problemów jak ja. Bo ja jestem taka biedna. Ja, ja, ja, ja ja. Sama sobie bogiem, sterem, żeglarzem i okrętem.

I przecież nie będę rezygnować z siebie dla innych, bo liczę się ja. I nie dam rady wysłuchiwać trosk najbliższych, no bo jak mając takie trudności, jak ja? A charyzmat? Charyzmat można przykryć kocem i chodzić koło niego na paluszkach, omijać z daleka, by go przypadkiem na nowo nie rozbudzić. Bo to uciążliwe. Bo bym musiała skończyć królowanie…

Pan Bóg ma sposoby. Czasem musi dojść do apogeum krzywdzenia tych najbliższych, by człowiek się opamiętał. By skuł lód z serca i na nowo uczył się miłości, patrząc na Krzyż. Ten niedościgniony ideał.

Wyjść poza siebie i dalej iść.