niedziela, 9 lutego 2014

O oczekiwaniach rosnących w oczach

Naczytałyśmy się książek pobożnych, posłuchałyśmy bajek o drwalach i teraz marzymy. Marzymy o naszych książętach, którzy spełnią wszystkie te wybujałe wyobrażenia. I nie mamy zamiaru obniżać poprzeczki. Bo tak ma być, tego jesteśmy warte, będzie jak w bajce! Tylko co, jeśli nie będzie? Jeśli droga do spełnienia tego marzenia wiedzie przez całe życie? Tak jak świętość. Jeśli szukamy świętości w małżeństwie, to, to się nie staje zaraz po ślubie, że w sekundę stajemy się doskonali. Tylko przez lata wspólnego pięknego i ciężkiego życia dążymy do ideału św. Rodziny, ciągle jakby zostając daleko w tyle.

Czyli jest taka możliwość, że mężczyzna, który się tobie spodobał i widzisz, że on także okazuje jakieś zainteresowanie, nie będzie cię od początku odprowadzał za każdym razem do domu i nie zachowa się przy każdej okoliczności jak dżentelmen. Nie będzie cię bronił przed złem tego świata. Nie będzie sprawiał, że poczujesz się wyjątkowa i ta jedyna dla niego. Często będziesz uważała, że zachował się jak gbur. Nie wyczuje tego, że jesteś tak bardzo wrażliwa. Nie zauważy, że stał się dla ciebie bardzo ważny i ty masz potrzebę okazywania tego, bo jesteś tak stworzona, by dawać innym odczuć, że są kochani. On tego nie zaczai. I nie ogarnie tego, że my tak szybko się przywiązujemy, że mamy tak wielkie pragnienie miłości, że dość szybko się zauroczamy, czytaj odbiera nam mózg. Myślimy więcej niż zazwyczaj, ale nie, nie o rzeczach powszednich, ważnych, studiach, pracy. Tylko pogrążamy się w marzeniach i głębokich refleksyjnych przemyśleniach o niczym. Stan total ogłupienia. Zaczyna nam na kimś zależeć i stajemy się słabsze, jeszcze bardziej wrażliwe i wyczulone na wszelkie zranienia, czytaj, gdy nie jest tak jakbyśmy chciały.

Na szczęście czasami może się zdarzyć, że będzie tak, jak marzyłaś, lub choć w małym stopniu tak jak sobie to wyobrażałaś, ale czasami. Często wymaga to pracy, dłuższego okresu poznawania się i wzrastania wzajemnego zainteresowania.

Czasami jest tak, że poznajesz drugą osobę i zaczynasz rozmawiać i rozmawiać i tematy nigdy się nie kończą. Ze spotkania wracasz z zakwasami na policzkach od śmiechu. Dostajesz kwiaty, miłego smsa z rana i na dobranoc. Czujesz się przy nim jak prawdziwa kobieta, księżniczka, całkowicie bezpieczna. Pomaga zdjąć ci płaszcz i odwiedza, gdy jesteś chora. Pyta, co u ciebie słychać, martwi się razem z tobą problemami i cieszy się z sukcesów. Chcecie wiedzieć o sobie więcej i więcej. Troszczycie się o siebie nawzajem i zależy wam na szczęściu drugiej osoby, jak na własnym. Tu już chyba zaczyna się miłość, ta prawdziwa, będąca formą dojrzałą zauroczenia. Ona idzie dalej w kierunku służby i oddania, a to już wyższy level.


Każde z nas powinno nieustannie nad sobą pracować. I to nie jest tak, że mężczyźni są beznadziejni, albo kobiety niemożliwe. Po prostu jesteśmy różni. A każda znajomość inaczej się zaczyna, inaczej przebiega a i wiele z nich się kończy. Ponoć to obecność kobiety w życiu mężczyzny sprawia, że staje się on mężczyzną w pełni, a obecność mężczyzny stwarza kobietę. Jesteśmy sobie potrzebni. Potrzebni, jako koledzy, przyjaciele, początkujące znajomości, pary, narzeczeni, małżonkowie. To nie jest wojna płci i nie jesteśmy swoimi wrogami, nie mamy sobie nawzajem wytykać błędów i porażek tylko pomagać się poznawać i rozwijać. Więcej ze sobą rozmawiać i mówić o tych wszystkich różnicach, o uczuciach, opowiadać o męskich i kobiecych światach, o tym, co, dla kogo jest ważne. Jeżeli będziemy się nawzajem szanować i wspierać mamy dużo większe szanse na zbudowanie w przyszłości pięknych rodzin. To, co przepracujemy teraz, gdy jesteśmy studenciakami bez urlopów, zaowocuje w naszym przyszłym życiu. Więc chyba warto się potrudzić. Zbudować odpowiedzialną męskość i dzielną kobiecość, dając przykład przyszłym pokoleniom. Bo jak nie my, to kto.

Budować na jedynym trwałym fundamencie, Bogu. A przed budową uzgodnić projekt z Szefem, udać się na prywatną audiencje, np. adorację. Spytać się Go, jak On na nas patrzy, poprosić byśmy my również dostrzegali w sobie to dobro i potencjał do przyszłego założenia rodziny, czy innego wypełnienia powołania. Poprosić by kierował, pouczał, wspierał, umacniał i uzdalniał. Stwarzał nas na nowo, prawdziwymi, kobietą i mężczyzną na Swój obraz i podobieństwo, stworzonymi według Jego pierwotnego wzoru.

sobota, 8 lutego 2014

Sobota



Chciałbym kiedyś wyglądać jak ta pani z Kościoła. Uśmiechnięta, przekazując znak pokoju, takim pięknym szczerym uśmiechem. I jej twarz! Ona promieniała dobrocią, ciepłem, miłością! I ledwo schodziła z balasek, pod którymi czekał na nią mąż i znowu tak spojrzała! Panie daj bym i ja umiała przekazywać inny Twoje Światło! Tak jak ta kobieta. Podeszła w wieku, pewnie schorowana, ale uśmiechająca się i patrząca z miłością na jakąś dziewczynę w Kościele, która przychodzi tam, bo stara się uwierzyć w Miłość. Która ufa, że Bóg kiedyś nauczy ją kochać.

środa, 5 lutego 2014

"Nie znajdzie ludzkość uspokojenia dokąd nie zwróci się w ufnością do miłosierdzia mojego." Pan Jezus do św. Faustyny

Total niewyspana, studia w rozbiórce, bolące plecy, spuchnięta noga. A On daje mi radość. Radość z patrzenia na słońce. Radość z zawierzenia Mu tego dnia. Radość z życzliwości ludzi, którzy gdy wpadam spóźniona na egzamin oferują mi miejsca koło siebie i się do mnie uśmiechają! Radość z smsa z życzeniami dobrego dnia. Radość z tego, że powalczyłam z nocy i mogę oddać projekt. Radość z samonieogranięcia. Radość z rozmowy przy kserze i z „Dzień dobry” pana ochroniarza. Radość z jedzenia owoców i czekolady. Radość z bałaganu w pokoju, bo to przecież takie moje. I ta walizka na środku pokoju od niedzieli… Pan kierowca, który ustępuje mi przejścia, pan na pasach, który przeprasza, bo „tak gestykuluje” jak chodzi. Koronka, Msza i rozmowa z Tym, który jest Źródłem. Właśnie wtedy powstała ta radość. Zbierała się cały dzień, ale nie mogła zapłonąć nierozniecona przez Niego.

Prosiłam by przywrócił mi radość i prostotę wiary. Tę codzienną ufność, że bez względu na wszystko, to moje życie jest w dobrych dłoniach, w Jego poranionych z miłości dłoniach. Że stery są w Jego rękach, On to kontroluje, nie ja. Ja mam ufać. W końcu mam jakieś pragnienie! W końcu! Chcę Mu totalnie zaufać, rzucić się w Jego ramiona i powiedzieć bądź wola Twoja! Nie skupiać się tak na innych, na tym jak inni na mnie patrzą. Nie myśleć o tym jak mi źle. Nie zagłębiać się w analizowanie moich sił w stosunku do tego, co jest do zrobienia. Bo to nie będzie się działo moją mocą, tylko Jego, a potężniejszego Wspomożyciela nie znajdę! Kiedyś tak potrafiłam, żyć codziennie w Nim, powierzać Mu wszystko, nie planować, nie rozpaczać. Żyć tak, że jeżeli jestem w Nim zanurzona, to wszystko jest w porządku. Tylko to się liczy, czy dbam o to, by nie utracić Łaski, czy On jest dla mnie ważny, czy jest na pierwszym miejscu. Mam walczyć o to, by postępować sprawiedliwie, prawda przede wszystkim, choć czasem łatwiej byłoby oszukać. Ale to nie łatwiej się liczy, liczy się to, czy nie straciłam kontaktu z Bogiem, kombinując, kłamiąc, tłumacząc się, że robią tak wszyscy. Mam słuchać sumienia. Wtedy właśnie zjawia się radość. Gdy przestajemy kombinować i czasem coś niby tracimy, nie zaliczamy, nie wzbogacamy się, ale nasze serce jest czyste, nadal jest w nas pokój i wtedy może wzrastać radość. „Stracić coś dla Chrystusa to znaczy zyskać”. „Bądźcie zimni albo gorący”. Bądźcie radykalni, postępujcie według Ewangelii, proście Pana żeby was w tym umacniał i prowadził albo dajcie sobie spokój, bo letniość jest bez wartości. Jak często o tym zapominamy w codzienności, jak często naginamy prawdę, zasady, sumienie? Jak często robię to ja? I potem się dziwię, że nie ma we mnie tej radości, którą mogłabym zanieść innym. No nie ma. Gdy nie jesteśmy wolni i nie postępujemy według sumienia, nie ma radości, tej prawdziwej radości, takiej, która nie ustaje w cierpieniu, zmaganiach, która, gdy się ją daje innym to się nie dzieli tylko mnoży. Radość Ewangelii, radość z oczekiwania na Niebo. Bo tu, na ziemi to nie jest nasze miejsce, to nie jest nasz Dom. Więc żyjmy tak, by po śmierci nie zostać bezdomnymi...

Ty Panie jesteś godny tego bym Ci zaufała, Tobie powierzam moje życie.

„Mój życia los ufnie w zranione składam dłonie”.


sobota, 1 lutego 2014

www.sorkovitz.blogspot.com

"Jest jedna sprawa, która często nie daje mi spokoju, szczególnie wtedy, gdy robię rachunek sumienia... lub gdy obserwuję wielu religijnych ludzi. Sprawa poważna, proszę mi wierzyć, bo dotycząca naszego duchowego życia. Chodzi mianowicie o kwestię "psa goniącego swój ogon". Już tłumaczę: cóż nasi bliscy, przyjaciele i nieprzyjaciele, ludzie żyjący obok nas mają z tego, że jesteśmy religijni, że próbujemy nawet "wierzyć", że pogłębiając swoje życie wewnętrzne (modlitwa, chodzenie do kościółka, czytanie tekstów pobożnych) zaczynamy się lepiej czuć, ba... przezwyciężamy nawet jakąś wadę, czy złą skłonność? Cóż ludzie będą z tego mieli (lub, co mają na dzień dzisiejszy)?...

Jest (niestety) czasami tak, że wielu "katolików kościółkowych" wpada w niebezpieczną pułapkę. Polega ona na oderwaniu osobistego wysiłku wewnętrznego od realnego i konkretnego dobra innych ludzi. Jeśli stajemy się celem dla siebie samych (mój Boże, jak wielu religijnych ludzi ma z tym problem i tego nie zauważa), popadając w egocentryzm trudno wyczuwalny (nawet na codziennym rachunku sumienia...), zaczynamy przypominać kogoś, kto patrząc daleko wprzód, widzi własne plecy. Gubimy, mówiąc najdobitniej jak się da - cel naszego działania i istnienia. Przypominamy wtedy psa goniącego swój ogon...

Istnieję, rozwijam się, wierzę, pogłębiam swoje życie wewnętrzne - dla dobra innych, a nie tylko po to, by zadowolić swoje ego, dobrze się poczuć, mieć "święty spokój". Jezusa zabili ludzie religijni. Pracując nad sobą można nie zauważyć, że kręcimy się wokół siebie. Dlatego tak bardzo ważna jest spowiedź, kierownictwo duchowe, rada i wsparcie towarzyszącego nam mądrego i pobożnego autorytetu, który jak będzie trzeba - skieruje ku górze, albo gdy zaczniemy przesadzać - sprowadzi na ziemię...

Strzeż się gonitwy za swoim ogonem. Wędrując drogą wiary, daj się poprowadzić mądrzejszym i bardziej doświadczonym duchowo od ciebie. Pomiędzy człowiekiem religijnym a ateistą czy terrorystą może pojawić się cienka, niewidzialna linia, łatwa do przekroczenia. I zamiast stać się gigantem ducha, możemy przemienić się super sprawnie w monstra z zaciśniętymi pięściami. Nadmuchany egocentryzm to deser z wisienką, który często serwuje człowiekowi kelner, z ukrytymi (w bujnej grzywce) różkami. Jeśli wierzysz naprawdę Jezusowi... twoi bliscy zaczną to szybko odczuwać. Kochaj i wierz... Wiara, nadzieja i miłość - z nich zaś największa jest MIŁOŚĆ..."


Źródło: http://www.sorkovitz.blogspot.com/2014/01/dziennik-duchowy-moj-ogon.html

Czas zawrócić

Po co człowiek jedzie do domu? Po to, by móc przejrzeć się w starym lustrze, tym, które najlepiej nas zna. Zobaczyć egoizm, zapatrzenie w siebie i skoncentrowanie na własnym małym świecie i jego problemach. Bo nikt nie ma takich problemów jak ja. Bo ja jestem taka biedna. Ja, ja, ja, ja ja. Sama sobie bogiem, sterem, żeglarzem i okrętem.

I przecież nie będę rezygnować z siebie dla innych, bo liczę się ja. I nie dam rady wysłuchiwać trosk najbliższych, no bo jak mając takie trudności, jak ja? A charyzmat? Charyzmat można przykryć kocem i chodzić koło niego na paluszkach, omijać z daleka, by go przypadkiem na nowo nie rozbudzić. Bo to uciążliwe. Bo bym musiała skończyć królowanie…

Pan Bóg ma sposoby. Czasem musi dojść do apogeum krzywdzenia tych najbliższych, by człowiek się opamiętał. By skuł lód z serca i na nowo uczył się miłości, patrząc na Krzyż. Ten niedościgniony ideał.

Wyjść poza siebie i dalej iść.